Ważny triumf w trudnych czasach

Kiedy w eliminacjach mundialu, który w 1982 roku miał odbyć się w Hiszpanii, reprezentacja Polski trafia do zaledwie trzyzespołowej grupy z Maltą i NRD, wiadomo było, że decydującym o losach awansu będzie dwumecz z Niemcami ze wschodu. Kampanię kwalifikacyjną nasz zespół rozpoczął na Malcie, gdzie rozegrano jeden z najdziwniejszych meczów w historii naszej drużyny narodowej. Spotkanie zostało przerwane w 77. minucie przy stanie 2:0 dla Polski, bo miejscowi kibice obrzucili żwirową murawę kamieniami. Jeszcze dziwniejsze rzeczy działy się jednak nieco ponad tydzień przed meczem w La Valetta. Miejsce miało bowiem wydarzenie, które w dziejach „biało-czerwonych” zyskało nazwę „afera na Okęciu”.

Bez marginesu błędu

W skrócie przypomnijmy o co chodziło. Otóż reprezentacja pod wodzą trenera Ryszarda Kuleszy wybierała się na zgrupowanie do Włoch, które poprzedzało pierwszy mecz eliminacji mundialu. Na warszawskim lotnisku w stanie wskazującym stawił się Józef Młynarczyk, a selekcjoner oświadczył, że bramkarz nie poleci z drużyną do Włoch.

Za kolegą z zespołu wstawili się Zbigniew Boniek, Władysław Żmuda i Stanisław Terlecki. Ostatecznie po niemałym zamieszaniu drużyna w komplecie wsiadła do samolotu, ale sprawa miała ciąg dalszy. Wszystkich wymienionych piłkarzy zdyskwalifikowano, a niedługo potem Kulesza został zwolniony ze stanowiska. Drużynę tymczasowo przejął Waldemar Obrębski, a następnie selekcjonerem został Antoni Piechniczek.

39-letni wówczas szkoleniowiec stanął przed bardzo trudnym zadaniem. Miał bowiem w pierwszej kolejności przygotować zespół do majowego starcia z NRD na Stadionie Śląskim. Z jednej strony fakt, że aby awansować na mundial po rozegraniu zaledwie dwóch trudnych spotkań był dla nas korzystny. Ale z drugiej strony wcale tak nie było, bo nie istniał nawet najmniejszy margines błędu. Remis w pierwszym starciu z NRD właściwie nie wchodził grę, bo nasza drużyna miała w perspektywie październikowy mecz wyjazdowy z tą ekipą, która może nie należała do tuzów europejskiego futbolu, ale warto zaznaczyć, że przed meczem w maju 1981 roku mierzyliśmy się z tym zespołem 14 razy.

Wygrać udało się tylko pięciokrotnie. Niemcy ze wschodu byli naszym rywalem w drugich eliminacjach z rzędu. W kampanii kwalifikacyjnej do ME 1980 na Stadionie Śląskim padł remis, a w Lipsku gospodarze okazali się lepsi.

„Andrzej Szarmach w roli strażaka?”

Trener Piechniczek wobec zawieszenia czterech ważnych zawodników musiał coś zrobić. Na szczęście PZPN okazał się litościwy dla Władysława Żmudy. Pod koniec kwietnia przekazano informację, że obrońca łódzkiego Widzewa został ułaskawiony. „Biorąc powyższe pod uwagę, a zwłaszcza całokształt kariery tego zawodnika, odbycie przez niego połowy kary i nienaganne zachowanie się w tym czasie oraz uwzględniając przydatność Władysława Żmudy do reprezentacji zarząd PZPN podjął jednomyślną decyzję o darowaniu mu reszty kary dodatkowej zakazu gry w reprezentacji.

Władysław Żmuda został zgłoszony do FIFA jako 22 zawodnik kadry na mecz z NRD” – oto fragment komunikatu PZPN-u. Pozostali zdyskwalifikowani nie mieli tyle szczęścia i „biało-czerwoni” musieli sobie radzić przede wszystkim bez Młynarczyka i Bońka. Selekcjoner zdecydował zwrócić się zatem do weteranów. Do reprezentacji powrócił Jan Tomaszewski, który ostatni mecz w kadrze zagrał niespełna… cztery lata wcześniej, na mundialu w Argentynie. Lukę w ataku wypełnił z kolei Andrzej Szarmach, chociaż krążyły pogłoski, że „Diabeł”, który był już wówczas graczem francuskiego Auxerre, nie kwapi się do przyjazdu na zgrupowanie. „Andrzej Szarmach w roli strażaka?” – pytał kilka dni przed meczem „Sport” na stronie tytułowej.

– Zawsze mecze w drużynie narodowej stanowiły dla mnie zaszczyt, a że nie w każdym spotkaniu udało mi się prezentować najwyższą formę, to już inna sprawa. Powołanie na mecz w Chorzowie przyjąłem z satysfakcją. Ta nominacja to także wyróżnienie dla klubu, w którym występuję i jego trenera Guy Roux, wielkiego sympatyka polskiego futbolu – tymi słowami na łamach naszego dziennika Andrzej Szarmach uciął wszelkie spekulacje i wraz z Janem Tomaszewskim wyszedł na mecz z NRD od pierwszej minuty. Podobnie zresztą, jak Żmuda i Grzegorz Lato.

Spalonego nie było

Na placu gry znalazło się zatem czterech niekwestionowanych bohaterów mundialu z 1974 roku, ale żaden z nich nie został bohaterem starcia z NRD. Meczu trudnego, w którym nasz zespół przeważał, ale rywal w każdej chwili był bardzo groźny. W pierwszej połowie Martin Hoffmann trafił do naszej siatki, ale arbiter główny, znany czechosłowacki sędzia Vojtech Christov, który trzy lata później poprowadzi finał mistrzostw Europy, gola nie uznał.

Odgwizdał spalonego, którego… nie było. Autor bramki w momencie podania był wyraźnie za Pawłem Janasem, który nie zdołał przeciąć piłki. Hoffmann wyskoczył następnie zza pleców naszego obrońcy i z kilu metrów nie dał szans Tomaszewskiemu. Sędziowska pomyłka miała jednak niewielki wpływ na ostateczne rozstrzygnięcie, bo z minuty na minutę nasza drużyna grała po prostu lepiej od przeciwnika. Szwankowała jednak skuteczność. Dość powiedzieć, że na przestrzeni całego spotkania „biało-czerwoni” oddali aż 27 strzałów na bramkę, z czego pięć było celnych.

Zespół NRD niepokoił Jana Tomaszewskiego ledwie trzykrotnie, a tylko raz uderzył w światło bramki. O przewadze Polaków świadczy również statystyka rzutów rożnych. Rywale wykonywali korner tylko raz, a nasi ośmiokrotnie. I właśnie po jednym z dośrodkowań z narożnika boiska padło rozstrzygnięcie.

Osobista satysfakcja

Piłkę ustawił Włodzimierz Smolarek, który wykonywał rzuty rożne na przemian z Januszem Kupcewiczem i posłał futbolówkę na krótki słupek. Tam Lato wykorzystał jeden ze swoich najwspanialszych atutów, czyli grę głową. Strącił piłkę tak, że wylądowała ona… na głowie Andrzeja Buncola, niespełna 22-letniego wówczas gracza chorzowskiego Ruchu. „Krupniok” zdążył uprzedzić interweniującego Hansa-Ullricha Grapenthina i z bliska wpakował piłkę do siatki. To był czwarty mecz Buncola w narodowych barwach i jego pierwszy gol, który w dalszej perspektywie okazał się szalenie istotny. Po strzeleniu bramki nasz zespół poczuł się na boisku pewniej. Kontrolował przebieg spotkania i dowiózł bezpieczną przewagę do końca.

Odnieśliśmy skromne, choć przekonujące zwycięstwo. – Polski zespół pokazał grę jakiej oczekiwałem. Wszyscy zawodnicy byli niesłychanie konsekwentni, a ponadto demonstrowali niezwykłe zaangażowanie. To przede wszystkim zadecydowało o naszej wygranej, choć nie sposób pominąć wspaniałej publiczności. Osobistą satysfakcję sprawiło mi, że sprawdzili się piłkarze, do których niektórzy mieli sporo zastrzeżeń. Przekonano się chyba dobitnie, co do wartości Jałochy, Buncola – mówił po meczu trener Antoni Piechniczek, a opiekun rywali, Georg Buschner zarzekał się, że mecz w Chorzowie to dopiero połowa batalii o wyjazd na mistrzostwa do Hiszpanii i, że w rewanżu jego zespół wygra. Ponadto opiekun gości, szukając usprawiedliwienia porażki, narzekał na jakość murawy na Stadionie Śląskim.

Dziennikarze z… Luksemburga

Pięć miesięcy później to my wygraliśmy w Lipsku 3:2, a rewanż z Maltą był formalnością. 6:0 na Stadionie Olimpijskim we Wrocławiu przypieczętowało nasz awans na mundial w Hiszpanii. Jedyny raz w historii reprezentacja Polski awansowała na wielki turniej wygrywając wszystkie mecze eliminacyjne. To świadczy o tym, jak ważne było zwycięstwo nad NRD w Chorzowie.

Odniesione pół roku po „aferze na Okęciu”, i pół roku przed wprowadzeniem stanu wojennego. Atmosfera była niewątpliwie napięta, a mecz cieszył się ogromnym zainteresowaniem. Nie tylko kibiców. Świadkowie tamtego wydarzenia wspominają, że na spotkanie akredytowała się rekordowa liczba dziennikarzy. Było ich aż 183. Nie tylko z Polski i NRD. Pojawili się także żurnaliści z Francji, Szwecji czy Anglii, a nawet dwójka z… Luksemburga.

2 maja 1981. Chorzów, Stadion Śląski

Polska – NRD 1:0 (0:0)

1:0 – Buncol, 56 min (głową).

POLSKA: Tomaszewski – Dziuba, Żmuda, Janas, Jałocha – Lato, Kupcewicz, Buncol – Iwan (80. Skrobowski), Szarmach, Smolarek. Trener Antoni PIECHNICZEK.

NRD: Grapenthin – Strozniak, Doerner, Schmuck, Kurbjuweit – Riediger, Haefner, Schunphase, Steinbach – Streich (64. Bielau), Hoffmann (70. Liebers). Trener Georg BUSCHNER.

Sędziował Vojtech Christov (Czechosłowacja). Żółte kartki: Janas, Żmuda, Strozniak. Widzów 80000.