Węgrom dobrze w grupie śmierci

Nikt nie spodziewał się, że po czterech spotkaniach Madziarzy będą w Lidze Narodów wyprzedzać Anglików, Niemców i Włochów.


Dwaj finaliści mistrzostw Europy, zawsze niebezpieczni Niemcy i do tego oni – Węgrzy. Na papierze są zdecydowanie najsłabszą reprezentacją i zarazem… beniaminkiem w swojej grupie Ligi Narodów. Najpierw Węgry grały bowiem w dywizji C, awansowali do B, aż w końcu trafili do A. Teraz robią wszystko, aby się w niej utrzymać i wiele wskazuje na to, że może im się to udać! Ba, w tej chwili prowadzą – przed Niemcami, Włochami i Anglią.

Też mieli dawać punkty

Zresztą Madziarzy mogą mówić o pechu związanym z grupami śmierci. Na zeszłorocznym Euro zagrali przecież z mistrzami świata (Francuzami), Europy (Portugalczykami) i znów z Niemcami. Zajęli wtedy ostatnie miejsce, ale szanse na awans mieli więcej niż realne. W ostatnim spotkaniu grupowym dwukrotnie prowadzili z naszymi zachodnimi sąsiadami, ale ostatecznie tylko zremisowali, co spowodowało, że z grupy wyszli wszyscy… poza Węgrami.

A że skazywani na pożarcie nie zawsze muszą być pożarci, pokazała chociażby Kostaryka. Na mundialu w 2014 roku ta niepozorna amerykańska drużyna trafiła do grupy D, gdzie spotkała się z Urugwajem, Włochami oraz Anglią. Gorzej wylosować się chyba nie dało, bo wszyscy zgodnie twierdzili, że „Los Ticos” szybko opuszczą Brazylię i pojadą do domu.

Scenariusz ten zaczął wcielać się w życie, gdy w pierwszym meczu Urugwajczycy prowadzili 1:0. Kostarykanie się jednak nie poddali, odwrócili losy spotkania i wygrali. Następnie pokonali także Italię, a na koniec zremisowali z Anglią. Europejczycy wrócili za Ocean, a outsider zajął pierwsze miejsce w grupie. Potem po karnych pokonał w 1/8 finału Grecję, a po kolejnych karnych przegrał z Holandią. Półfinał był więc o krok.

Anglicy nie potrafili

Węgry drugą Kostaryką w Katarze nie będą, bo w ogóle tam nie pojadą. W eliminacjach okazali się gorsi m.in. od Polski, która w teorii ma większy potencjał od Madziarów. Pytanie jednak brzmi, czy biało-czerwoni w grupie śmierci poradziliby sobie tak, jak Węgrzy? Rozbicie Anglii 4:0 było rzeczą absolutnie bezprecedensową. „Synowie Albionu” stracili tyle bramek na Wembley po raz pierwszy od 1953 roku, kiedy 6:3 rozbiły ich… Węgry, choć wtedy była to zupełnie inna – przepełniona gwiazdami – drużyna.

– Nikt nie spodziewał się takiego wyniku nawet w najśmielszych snach – nie ukrywał szoku węgierski selekcjoner, Włoch Marco Rossi. – Wiele razy dopisało nam szczęście, ale zasłużyliśmy na nie, bo zawodnicy walczyli i cierpieli razem od pierwszej chwili. Na boisku zobaczyliśmy prawdziwy zespół. Bardzo się cieszę z tego rezultatu. Kiedy myślę o tym, od czego zaczynaliśmy, gdy rozpoczynaliśmy wspólną pracę i dokąd dotarliśmy, to jest to dla mnie coś niesamowitego. Anglicy próbowali wykorzystać nasze słabe punkty, ale nie potrafili tego zrobić. Na próżno próbowali przeciążyć naszą prawą stronę i nie umieli wykorzystać faktu, że ich ławka była dłuższa niż nasza – promieniał szczerą radością Rossi.

Bez wymówek

Selekcjoner jest jedną z największych gwiazd swojej reprezentacji. Z przeciętnej drużyny wyciąga maksimum i regularnie stawia się mocniejszym rywalom. Węgry z nim na ławce pokonały m.in. Anglię (dwa razy), Turcję, Serbię czy Chorwację, zremisowały z Anglią, Francją czy Niemcami (dwa razy). – Powiedziałem piłkarzom, że nie akceptuję jako wymówki zmęczenia. Jeśli ubierają koszulkę reprezentacji, muszą o wszystkim zapomnieć. Nie mogę być zmęczeni, doznać kontuzji; muszą zrobić wszystko dla drużyny – emocjonował się Rossi.


Na zdjęciu: Wolverhampton zdobyte przez Węgrów!
Fot. PressFocus