Wiara, która powróciła

W obozie wicelidera stan pełnej mobilizacji. Nie wszystko wprawdzie zależy od „Jagi”, ale w Białymstoku wierzą, że prowadząca w tabeli Legia zdąży się jeszcze potknąć. Jeśli nie jutro w potyczce z Górnikiem Zabrze, to za tydzień na trudnym terenie w Poznaniu.

Wyrzuceni za burtę

Pomyślne prognozy muszą jednak zostać poparte niezłomną postawą na murawie. Dla białostoczan najbliższy cel do realizacji to triumf w wjazdowej potyczce z Zagłębiem. W tym sezonie w konfrontacjach z tym zespołem ugrali trzy punkty – efekt domowego zwycięstwa 3:1. W rewanżu polegli na Dolnym Śląsku 0:1. Nie każdy jednak pamięta, że wcześniej „Jagę” za burtę Pucharu Polski wyrzucili właśnie lubinianie, którzy na własnym terenie wygrali 2:1. Przez ostatnie pół godziny „Żubry” grały jednak wówczas w dziesiątkę po czerwonej kartce dla Bartosza Kwietnia.

Ani grama kalkulacji

Jeśli teraz uda się pokonać „Miedziowych”, na zamknięcie sezonu trzeba będzie stawić jeszcze czoło Wiśle Płock. Trener Ireneusz Mamrot ma na razie pełen komfort, jeśli chodzi o zestawienie wyjściowej jedenastki. Nikt nie narzeka na kłopoty zdrowotne i na nikim nie ciążą sankcje dyscyplinarne. Tyle że widmo kartkowej absencji wisi aż nad czterema zawodnikami, w tym trzema z podstawowego składu. Grupę tę tworzą kadrowicz Przemysław Frankowski, a także Ivan Runje, Roman Bezjak i Karol Świderski. W Lubinie nie ma jednak mowy o kalkulacji. Jeśli jutro drużyna nie wzbogaci się o trzy punkty, ostatnia kolejka może być rozgrywana w Białymstoku już na smutno.

Presja poskromiona

Rok temu na dwie kolejki przed metą Jagiellonia była w nieco lepszej sytuacji niż obecnie. Również zajmowała pozycję wicelidera, a do Legii traciła nie trzy, lecz dwa punkty. Przed decydującą serią gier sytuacja była identyczna. Losy tytułu ważyły się do ostatniej sekundy sezonu.
Białostoczanie zapewnili już sobie start w kwalifikacjach Ligi Europy, ale póki co na Podlasiu nikt tym faktem specjalnie się nie emocjonuje. W tej chwili liczy się tylko tytuł mistrzowski. – Każdy z nas w ten tytuł wierzy – zapewnia wspomniany Kwiecień. – Nawet ci, którzy zdążyli już zwątpić, ponownie uwierzyli. Dużo pracowaliśmy nad tym, żeby zrzucić z siebie paraliżującą presję. To nam się udało. Teraz trzeba to pokazać na boisku przynajmniej przez 180 minut…