Widzew Łódź. Wiele się wydarzy

Tradycyjny w końcowej fazie rywalizacji o bezpośredni awans do ekstraklasy wyścig żółwi napiera tempa: w ostatnich dwóch kolejkach zespoły Widzewa i Korony nie zdobyły żadnego punktu, Arka – jeden za remis w Bielsku.


Mimo dwóch kolejnych porażek w najlepszej sytuacji jest w dalszym ciągu Widzew, który ma punkt przewagi nad rywalami z Gdyni. Piłkarze Miedzi postanowili się do tej rywalizacji nie wtrącać, wygrywając i z jednymi, i z drugimi.

Drużyna z Łodzi mogła sobie zapewnić miejsce w ekstraklasie właśnie w niedzielę w Legnicy i była tego celu blisko. W 79 minucie Mateusz Abramowicz obronił rzut karny po faulu Rubena Hoogenhouta na Dominiku Kunie, wybijając piłkę na róg po strzale Juliusza Letniowskiego. Tą interwencją Abramowicz położył fundament pod sukces swojego zespołu. Chwilę potem też wybił piłkę na róg po strzale Kuna.

Po dośrodkowaniu z rzutu rożnego rozpoczął kontrę podaniem do Maxime’a Domingueza, ten natychmiast podał do będącego już na połowie Widzewa Macieja Śliwy. Kolejne podanie do Chuki i przed zawodnikiem Miedzi był już tylko bramkarz, który strzału zawodnika Miedzi nie zdołał zatrzymać. Bramki często padają po rzutach rożnych, ale dla tej drużyny, która ten rzut wykonuje, a nie odwrotnie. W ciągu stu sekund sytuacja na boisku odwróciła się do góry nogami.

Po pierwszej połowie trudno się było spodziewać, że to legnicki bramkarz będzie bohaterem meczu. Henrik Ravas w bramce Widzewa mocno się musiał napocić od pierwszej minuty, gdy po 23 sekundach gry obronił strzał Kamila Zapolnika, po ostatnie chwile piątej doliczonej przed przerwą minuty, gdy zagroził mu Chuca.

Miedź grała w tym okresie, jak zespół z ekstraklasy, Widzew natomiast – jak drużyna z dolnej połowy tabeli I ligi (ale nie jak Stomil, jedyny zespół, który w tym sezonie dwa razy wygrał z Miedzią). Bilans strzałów 11-1 (w tym celnych 6-0), efektowny wolej Patryka Makucha, „przewrotka” Zapolnika, ani jednego kontaktu z piłką bramkarza Abramowicza…

Niewątpliwie zakłóciły grę Miedzi w drugiej połowie dwie kontuzje, bo legnickie rezerwy nie są za silne. Szybko zszedł z boiska Piotr Azikiewicz, któremu w czasie biegu, bez kontaktu z rywalem, coś „strzeliło” w mięśniach, a niedługo po nim Szymon Matuszek – on z kolei ze złamanym nosem po zderzeniu z sędzią Tomaszem Musiałem. Huku było dużo, bo obaj panowie są słusznego wzrostu i wagi prawie ciężkiej, a arbiter też był przez chwilę zamroczony.

Można było podejrzewać, że piłkarzom Miedzi już nie bardzo chce się grać, bo Widzew osiągnął znaczną przewagę i tę różnicę w strzałach zniwelował. To Widzew miał teraz sześć (!) szans do strzelenia gola. Szalał na boisku Paweł Zieliński, który cztery lata temu wprowadzał Miedź do ekstraklasy, grając razem z obecnym trenerem legniczan Wojciechem Łobodzińskim, strzelali groźnie Pawłowski, Kun, Danielak, a raz Abramowicza zastąpił Carlos Martinez wybijając piłkę po główce Patryka Lipskiego. Akcja, po której padła zwycięska bramka, to dobra przepustka do ekstraklasy dla Miedzi: okazało się, że można strzelić gola po rzucie rożnym pod własną bramką.


Miedź Legnica – Widzew Łódź 1:0 (0:0)

1:0 – Chuca, 81 min.

MIEDŹ: Abramowicz – Martinez, Mijuszković, Aurtenetxe, Azikiewicz (23. Hoogenhout), – Śliwa, Dominguez (84. Drzazga), Matuszek (30. Bahaid), Chuca (84. Lehaire), Makuch – Zapolnik (84. Garcia). Trener Wojciech Łobodziński.

WIDZEW: Ravas – Zieliński (84. Hansen), Hanousek, Nowak, Stępiński, Gołębiowski (61. Letniowski) – Terpiłowski (87. Guzdek), Lipski (87. Kita), Kun, Pawłowski – Danielak. Trener Janusz Niedźwiedź

Sędziował Tomasz Musiał (Kraków). Widzów 5674.

Żółte kartki: Stępiński, Lipski.


Fot. twitter.com/MiedzLegnica