Słodka zemsta prezesa

„Trzy lata czekałem na to zwycięstwo” – tak wynik meczu Widzew – Zagłębie Lubin skomentował obecny prezes Widzewa Mateusz Dróżdż.


Trzy lata temu odszedł z podobnej funkcji, jaką wówczas pełnił w klubie z Lubina, a po tej wypowiedzi można łatwo zgadnąć, że nie było to rozstanie przyjacielskie. Mateusz Dróżdż nie ukrywał, że bardzo zależy mu na pokonaniu drużyny swojego poprzedniego klubu, któremu przecież od dziecka kibicował. „Jestem kibicem, prawnikiem i menedżerem” – mawia o sobie.

Kibice Widzewa jak zwykle niemal do ostatniego miejsca wypełnili stadion. 17 180 widzów to najwyższa frekwencja kolejki, a przy tej okazji przypomniał się ostatni wygrany przez łodzian mecz z Zagłębiem na swoim boisku (2:1 w 2011 roku), który oglądało… kilkanaście ubranych w klubowe koszulki manekinów, bo zamknięto wówczas stadion dla publiczności. Ich prywatne rozliczenia prezesa mało obchodzą. Do wieczora na ulicach okalających stadion rozlegały się triumfalne śpiewy i wiwaty. Pogoda była piękna, nikomu nie chciało się wracać do domu, długo więc świętowano najwyższe od prawie roku zwycięstwo w lidze i bez wątpienia najbardziej efektowne. Półtora miesiąca temu Widzew strzelił wprawdzie pięć goli w Kaliszu w meczu o Puchar Polski, ale był to mecz… przegrany po dogrywce i po karnych, a na swoim boisku trzy bramki lub więcej zdobywał po raz ostatni w listopadzie ubiegłego roku (4:1 z Jastrzębiem o Puchar Polski i 3:2 z Zagłębiem Sosnowiec). Do tego nie były to wymęczone gole z piłką wepchniętą do siatki nie wiadomo czym. Bramkowe akcje to czysta piłkarska sztuka – Canal Plus wyżej ocenił wprawdzie strzał Marka Hanouska zza pola karnego na 3:0, ale jeżeli przypomnieć sobie, co działo się na boisku przed kończącym akcję strzałem, to na pewno bardziej efektowny był gol na 2:0, do którego przyczynili się bardziej Henrik Ravas i Jordi Sanchez niż strzelec Ernest Terpiłowski, który tylko jako ostatni dotknął piłki. Ravas wybił piłkę spod swojej bramki na dobre 70 metrów, a Sanchez efektownym dryblingiem… głową minął doświadczonego przecież Jarosława Jacha, który był powoływany do kadry i powąchał nawet angielskiego futbolu, ale czegoś takiego na pewno nie widział: Sanchez minął go podbijając trzykrotnie piłkę głową w pełnym biegu!

Widzew miał w tym meczu trzech aktorów pierwszoplanowych: Hanouska, Sancheza i Martina Kreuzrieglera, którego po raz kolejny wyróżnić warto nie tylko dlatego, że z zimna krwią poprawił „jedenastkę” po Hanouska, ale przede wszystkim za grę w obronie. Dopiero w drugim rzędzie do oklasków musiał stanąć tym razem Bartłomiej Pawłowski: „Trafiłem w poprzeczkę, innym razem obrońca wybija piłkę z linii po moim strzale… No cóż, trzeba z tym żyć. Niech inni dzisiaj zbierają laury” – mówił po meczu.

Po paru nijakich, oględnie mówiąc, meczach Widzew doskoczył do czołówki i ma zamiar dalej atakować. Bilans ostatnich pięciu meczów to cztery zwycięstwa i remis, a następną ofiarą może być Miedź, zajmująca – nie da się ukryć – ostatnie miejsce w tabeli. W poniedziałek zespół odpoczywał, przygotowania do tego meczu rozpoczęły się we wtorek, a do spotkania dojdzie już w piątek. Trener Janusz Niedźwiedź ustabilizował skład. Ma nosa: okazało się, że Kreuzriegler jest lepszy niż Żyro i Czorbadżijski w obronie i że sprowadzony dopiero we wrześniu Mato Milosz lepiej się sprawdza na prawym skrzydle niż Karol Danielak, który w pierwszej fazie sezonu był pewniakiem na tej pozycji. Braku Fabio Nunesa (nie zagra już do końca roku) nie widać, a Pawłowski i Sanchez mogą grać razem i nie przeszkadzają sobie na boisku.

Po grze Widzewie nie widać dzisiaj, że to pierwszy sezon drużyny w ekstraklasie w tej epoce historii klubu. Porównuje się drużynę z Łodzi z Rakowem, który rekordowo szybko znalazł się w ścisłej ligowej czołówce i teraz jest suwerennym liderem. Raków wszedł do ekstraklasy w 2019 roku i swój pierwszy sezon skończył dopiero na dziesiątym miejscu. Widzew jest dzisiaj czwarty, ale w piątek może być już drugi!


Fot. Adam Starszynski / PressFocus