Widzew wraca do ekstraklasy!

Nie było wywrotki pół kroku przed metą. Łódzki Widzew zrobił to, co do niego należało i wywalczył bezpośredni awans na najwyższy szczebel rozgrywkowy.


Pół godziny przed rozpoczęciem meczu Widzewa z Podbeskidziem piłkarki łódzkiej SMS, pokonując w Krakowie drużynę AZS UJ 2:1, zapewniły sobie tytuł mistrzyń Polski. Przy takim dopingu koleżanek z boiska widzewiacy nie mieli innego wyjścia: awansowali do ekstraklasy, a właściwie – jak mówi się nie tylko w Łodzi – do tej ekstraklasy po ośmiu latach nieobecności wrócili!

Za szybcy

Niedzieli cudów w tym sezonie nie było. Widzew od razu postawił swoje warunki i już w piątej minucie objął prowadzenie. Gol był efektem popisowej akcji dwójki Marek Hanousek – Bartłomiej Pawłowski. Ten pierwszy po odbiorze piłki koło swojego pola karnego ruszył do przodu z takim impetem, że wręcz powalił na murawę trzech zawodników, których mijał.

Zakończył tę szarżę podaniem do Pawłowskiego, który wygrał walkę o pozycje w pojedynku biegowym z Julio Rodriguezem i obrońca Podbeskidzia mógł w polu karnym najwyżej sfaulować rywala. Nawet nie zdążył, bo Pawłowski był szybszy także i w tym momencie.

Gol ten przyniósł oczywiście Widzewowi spokój, bo przy prowadzeniu nie musiał się oglądać na inne wyniki. Podbeskidzie atakowało, goście uzyskali przewagę w posiadaniu piłki, widzewska defensywa była jednak na tyle pewna, że na stworzenie sytuacji bramkowych gościom nie pozwoliła. Nawet wtedy, gdy zabrakło na boisku kontuzjowanego Patryka Stępińskiego, bo zastąpił go równie doświadczony Paweł Zieliński.

Wygrała defensywa

Zaraz po przerwie Podbeskidzie doprowadziło jednak do remisu. Dobrze znający łódzki stadion Konrad Gutowski posłał piłkę spod bocznej linii do Mathieu Scaleta, za którym Patryk Lipski i Hanousek nie nadążyli. Jak to jednak zwykle się w takich sytuacjach zdarza, Widzew natychmiast odzyskał prowadzenie znów za sprawą Pawłowskiego, którego strzał bramkarz Podbeskidzia obronił, ale do dobitki Patryka Kuna już nie zdążył.

Wynik wrócił więc do przewidywanej normy, a gra znów zaczęła przypominać pierwszą połowę. Bilans posiadania piłki wyniósł w całym meczu 57:43 na korzyść Podbeskidzia, ale w miarę upływu czasu coraz częściej i groźniej, choć niecelnie, strzelali gospodarze. Piłka nieznacznie mijała bramkę po uderzeniach Lipskiego z dobrych 30 metrów, Terpiłowskiego i Hansena.

Nie poprawiły gry gości zmiany w końcowej fazie meczu. Gdy liderzy drużyny przesiedli się bezpiecznie na ławkę, tym nowym sił starczało najwyżej na faule (szybka żółta kartka Michała Janoty). Kamil Biliński, zdobywca trzech bramek w jesiennym meczu tych zespołów, skończył mecz w Łodzi z jednym zablokowanym strzałem na koncie.

To defensywa Widzewa wygrała ten mecz, bo rywale nie byli w stanie się przez nią przebić. Po serii nieudanych meczów w końcówce sezonu (tylko jedno zwycięstwo w czterech spotkaniach) Widzew finiszował więc pewnie, oszczędzając nerwów także swoim kibicom – bo te poprzednie awanse były zwykle drogą przez mękę.

Trudne awansów historie

Mówią, że łatwiej jest awansować do wyższej klasy niż się w niej potem utrzymać. Najnowsza historia Widzewa zdecydowanie przeczy jednak tej obserwacji.Stosunkowo najłatwiej poszło w pierwszym sezonie (2015/16) po „reaktywacji tradycji sportowych”, jaka nastąpiła po upadku spółki Sylwestra Cacka. Tylko rok Widzew spędził w IV lidze, gdzie wygrał rywalizację z drugim w tabeli KS Paradyż o pięć punktów.

Spodziewano się szybkiego awansu i w następnym sezonie, w końcówce III-ligowej rywalizacji Widzew nie miał już jednak szans i przegrał u siebie z Drwęcą Nowe Miasto Lubawskie 0:1. Ta taktyczna porażka miała zaszkodzić w awansie sąsiadom z ŁKS, ale rywale byli sprytniejsi: ktoś z Łodzi, komu ŁKS był bliższy, spłacił długi Drwęcy, a Drwęca zrezygnowała ze starań o licencję, windując ŁKS na pierwsze miejsce – bo Widzewowi zabrakło tych oddanych w prezencie punktów.

Dopiero w następnym sezonie udało się wczołgać do II ligi, a ofiarą tej walki o awans stał się sam Franciszek Smuda. Prowadzonej przez niego drużynie w końcówce sezonu kompletnie nie szło i po remisie 0:0 z Lechią Tomaszów w przedostatnim meczu Smuda po raz ostatni (jak na razie) musiał odejść z Widzewa. W ostatniej kolejce w Ostródzie Widzew pokonał Sokoła 3:2 po golu w 88 minucie, a Lechię wyprzedził tylko dzięki temu, że miał lepszy bilans bezpośrednich meczów.

To bardziej pasuje

Wydarzenia sprzed dwóch lat kibice mają jeszcze w pamięci. Autobus z odkrytym dachem stał pod stadionem gotowy do triumfalnego przejazdu przez miasto, ale Widzew przegrał 0:1 ze Zniczem, kibice wtargnęli na boisko, doszło do awantury i nie było nastroju do radości z awansu. Teraz przejazdu przez miasto i triumfalnej parady na placu Wolności na wszelki wypadek nikt wcześniej nie zapowiadał, ale jest się z czego cieszyć, choć było w końcówce sezonu sporo nerwów i trochę strachu.

W Łodzi szanują Sokoła Aleksandrów, Huragan Morąg, Zawiszę Pajęczno, Olimpię Zambrów, Znicz Pruszków, Skrę Częstochowa i oczywiście Podbeskidzie, Zagłębie Sosnowiec, GKS Jastrzębie i GKS Katowice, bo z takimi miedzy innymi zespołami przyszło Widzewowi grać przez te osiem sezonów ekstraklasowej banicji. Ale zdecydowanie widzewski stadion bardziej pasuje do meczów z Legią, Górnikiem, Śląskiem, Cracovią, Lechią, Piastem, Lechem i Rakowem…


Widzew – Podbeskidzie 2:1 (1:0)

1:0 – Pawłowski, 5 min, 1:1 – Scalet, 47 min, 2:1 – Kun, 51 min

WIDZEW: Ravas – Danielak, Stępiński (33. Zieliński), Hanousek, Nowak, Nunes – Terpiłowski (76. Gołębiowski), Lipski (76. Kreuzriegler), Kun, Letniowski (59. Hansen) – Pawłowski (76. Kita). Trener Janusz NIEDŹWIEDŹ.

PODBESKIDZIE: Igonen – Gutowski (89. B. Bieroński), Mikołajewski, Rodriguez, Kowalski-Haberek, Simonsen – Merebaszwili (80. Czeltik), Frelek (63. Misztal), Scalet, Roman (63.Janota) – Biliński. Trener Mirosław SMYŁA.

Sędziował Bartosz Frankowski (Toruń). Widzów 18 004. Żółte kartki: Lipski, Nunes, Letniowski, Nowak – Mikołajewski, Janota, Scalet.


Na zdjęciu: Widzew po ośmiu latach przerwy powrócił do ekstraklasy.

Fot. Adrian Mielczarski/PressFocus