Widzew wykupił ŁKS i… zwolnił trenera

To jest na pewno przypadek bez precedensu. Wiadomo było, że widzów na meczu nie będzie, ale i tak sympatycy Widzewa wykupili 8054 bilety na wirtualny sektor gości na mecz z ŁKS na stadionie przy al. Unii.


Każdy kosztował pięć złotych, a więc zebrało się ponad 40 tysięcy, a drugie tyle dołożyła spółka RTS Widzew z własnych środków. Cała uzbierana w ten sposób kwota ma być przeznaczona na sprzęt audiowizualny dla drużyn widzewskiej akademii. Nie jest w tej sytuacji żadną sensacją wiadomość, że Widzew znów sprzedał komplet 16 tysięcy karnetów na rundę wiosenną, mimo że szanse na obejrzenie w najbliższym czasie meczów na żywo są w praktyce zerowe.

Wydawało się, że – oprócz wydarzeń na boisku – najważniejszym tematem związanym z remisowymi (2:2) łódzkimi derbami będzie wykonana w iście filmowym stylu nocna akcja przemalowania napisu ŁKS na RTS na widowni stadionu. Akcja brawurowa i efektowna, ale ten dowcip będzie kosztował około 100 tysięcy złotych firmę MAKiS, która jest właścicielem także… stadionu Widzewa. Ochroniarzy z nocnej zmiany wyrzucono z pracy, a zgodnie z zasadami dyplomacji ŁKS podjął środki odwetowe, uznając za „persona non grata” za szkalowanie klubu i nakazując opuszczenie sektora prasowego przez przedstawiciela widzewskiej telewizji, który w poprzednim wcieleniu był dyrygentem dopingu na stadionie Widzewa. W tej sytuacji razem z nim jeszcze przed meczem wyjechali ze stadionu inni działacze i członkowie władz Widzewa – normalna niestety, derbowa rzeczywistość.

Dla tych, co śledzą rozgrywki I ligi i analizują szanse drużyn walczących o awans, ważniejsza od tych żałosnych przepychanek jest zmiana trenera ŁKS. Wojciech Stawowy zakończył trwający od maja ubiegłego roku związek z tym klubem. Prowadził zespół w 33 meczach, z których wygrał 14, 4 zremisował, a 15 przegrał. Przy takim bilansie prezes Tomasz Salski „stracił do niego zaufanie” – jak napisano w oficjalnym komunikacie, a zaraz po tym kontrakt z klubem podpisał Ireneusz Mamrot, w grudniu zwolniony z Arki, gdzie on z kolei stracił zaufanie do nowych właścicieli.

Ten 50-letni szkoleniowiec zyskał uznanie podczas swojej siedmioletniej pracy w Chrobrym Głogów, a wypromował się jako ligowy trener wicemistrzostwem Polski i finałem Pucharu Polski z Jagiellonią. Warto dodać, że jego asystentem jest pochodzący z Czeladzi 29-letni Adrian Siemieniec, były szkoleniowiec katowickiego Rozwoju, gdzie był asystentem Mirosława Smyły i Dietmara Brehmera w II lidze oraz prowadził zespół rezerw. Z Mamrotem współpracuje od 2014 roku.

„Dobrze znam zespół ŁKS, bo przecież niedawno moja drużyna z nim grała (Arka – ŁKS 0:0 w październiku). I liga nie ma zresztą dla mnie tajemnic, a ostatnie dwa mecze ŁKS oglądałem już na żywo” – powiedział na przywitanie, potwierdzając w ten sposób domysły, że o zmianie szkoleniowca mówiło się w Łodzi już w przerwie zimowej – takie nieoficjalne sygnały płynęły na przykład ze zgrupowania w Turcji. Zanim wyszedł na pierwszy trening z nowym zespołem, przedstawił swój plan. Ma to być kontynuacja drogi i ofensywnego stylu gry poprzednich szkoleniowców Kazimierza Moskala i Wojciecha Stawowego. ”Moją rolą jest jednak, by tę grę poprawić i wzbogacić kapitał drużyny moimi nowymi spojrzeniami i pomysłami. Jest w składzie wielu dobrze wyszkolonych jak na I ligę piłkarzy i drużynę na pewno stać na więcej” – powiedział. Pierwszym sprawdzianem dla niego i dla zespołu pod nowym kierownictwem będzie mecz ze Stomilem w Olsztynie w najbliższą sobotę.

A tak przy okazji tej zmiany warto zastanowić się, co ma zrobić trener, który w trakcie sezonu przeszkodzi do drużyny z tej samej ligi. Odkryć przed nowym zespołem słabe punkty poprzedniego byłoby nie fair wobec byłych podopiecznych, zatajenie ich – to z kolei nielojalność wobec nowego pracodawcy. ŁKS zagra z Arką 17 kwietnia.


Fot. Łukasz Sobala/PressFocus