40 lat minęło. Widzew był o krok od finału
40 lat temu łodzianie byli o krok od finału klubowego Pucharu Europy. Drugie mistrzostwo Polski w 1982 roku dało drużynie z Łodzi europejski paszport. Widzew nie był już debiutantem: miał za sobą już trzy pucharowe kampanie, podczas których wyeliminował obie drużyny z Manchesteru i Juventus po legendarnych karnych w Turynie.
- Drogę Widzewowi do półfinału Pucharu Europy utorowali niezwykle ciekawi zawodnicy
- Podróż na Maltę okazała się dla zawodników Władysława Żmudy seniora trudnym doświadczeniem
- Krzysztof Surlit miał niebywale silne uderzenie. Pokazał to w starciu z Rapidem Wiedeń
- Do końca nie wiadomo kto – Widzew czy Liverpool – miał „boskie” wsparcie
- Czasami ukłon w stronę dziennikarzy z innego kraju przynosi korzyści
- Sędzia spotkania Widzew – Juventus musiał je prowadzić w opatrunku na głowie!
Świetne transfery Sobolewskiego
Następowała jednak zmiana pokoleń – w sezonie 1982/83 nie było już w drużynie tych, co wprowadzali zespół do ekstraklasy – Chodakowskiego, Możejki, Kostrzewińskiego, Gapińskiego, Marchewki-Jeżewskiego, Dąbrowskiego – i tych, co stanowili o jego sile na przełomie lat 70. i 80. – Janasa, Błachny, Burzyńskiego, Kowenickiego, Dawida, a przede wszystkim Zbigniewa Bońka i Władysława Żmudy młodszego.
Zastąpił ich kolejny zastęp piłkarzy, którzy wyrośli w Widzewie. Akurat ze szkolenia wychowanków klub nigdy nie słynął, ale prezes Ludwik Sobolewski nie sprowadzał doświadczonych piłkarzy o znanych nazwiskach. To wtedy znaleźli się w klubowej kadrze na przykład Filipczak z warszawskiej Polonii, Świątek z Płocka, Kamiński z Żyrardowa, Woźniak z łódzkiego Startu, Matusiak po wojsku w Orle.
Największym zaskoczeniem i transferowym majstersztykiem było sprowadzenie trzech piłkarzy reprezentacji Polski juniorów – Wiesława Wragi ze Stargardu, Mirosława Myślińskiego z Tarnobrzegu i Mirosław Kuniczuka ze Słupska. Tylko ten ostatni nie zrobił większej kariery – Wraga i Myśliński wrośli w drużynę i w Łódź do tego stopnia, że Myśliński grał później nawet w… ŁKS-ie, a Wraga jest dzisiaj prezesem Stowarzyszenia Byłych Piłkarzy Widzewa.
Chwile grozy w samolocie
Historia występów Widzewa w rozgrywkach o Puchar Europy w sezonie 1982/83 zaczęła się od wyjazdu na Maltę i meczu z tamtejszą drużyną Hibernians z miasteczka Paola, choć sam mecz rozgrywano w stolicy kraju Valetta. Tu potrzebna jest dygresja na temat dziennikarskiej kuchni w tamtych czasach.
Z braku dewiz, czyli mówiąc językiem bardziej zrozumiałym – dolarów, przedstawiciele mediów mogli podróżować tylko samolotami LOT, które akurat na Maltę nie latały. Był to więc jedyny w historii pucharowych startów Widzewa mecz, na którym nie było żadnego polskiego dziennikarza, a wszystko co o nim wiemy, to relacje agencji prasowych i telefoniczne rozmowy z trenerem i kierownikiem drużyny.
W tym przypadku był to już Tadeusz Gapiński, który płynnie zmienił się ze skrzydłowego z „11” na koszulce w kierownika w garniturze. To on opowiadał o przygodzie w czasie lotu, gdy piorun trafił w lądujący już samolot i mocno wszystkich wystraszył. Sami piłkarze mistrza Malty groźni już nie byli. Widzew wygrał gładko 4:1 po trzech golach Marka Filipczaka, o którym już wiedzieliśmy, że był to udany transfer i jednym Mirosława Tłokińskiego, który wcześniej rywalizował z Bońkiem o miano lidera zespołu, a teraz mógł już rządzić na boisku i poza nim.
Wygrany 3:1 rewanż to z kolei popis Witolda Matusiaka z podłódzkiego Ozorkowa wypatrzonego w wojskowym klubie Orzeł. Na ekstraklasę umiejętności mu nie starczyło, bo grał tylko jeden sezon. Gola w lidze nie strzelił, ale w Pucharze Europy zdobył dwie bramki. Takiego nosa do wyszukiwania piłkarzy i rękę do ich wykorzystania na boisku mieli prezes Ludwik Sobolewski i trener Władysław Żmuda senior, szkoleniowiec, który w historii klubu najdłużej pracował z drużyną w ekstraklasie – trzy i pół sezonu w latach 1981-84.
Moc Krzysztofa Surlita
Żeby zagrać z Liverpoolem i Juventusem, trzeba było jeszcze wyeliminować Rapid Wiedeń. Nie było łatwo, bo w Łodzi należało odrobić stratę jednego gola po przegranej 1:2 na wyjeździe. Znów mamy materiał na kolejną piłkarską legendę: już po 25 minutach było 2:0 po bramkach zdobytych przez kolejnego zawodnika, którego nie znali dobrze nawet łódzcy kibice, może z wyjątkiem tych, co chodzili na mecze niższych klas.
Paweł Woźniak, bo o nim mowa, to wychowanek łódzkiego Startu. W Widzewie grał trzy sezony, ale nigdy nie był zawodnikiem pierwszoplanowym. Zdobył w całej karierze tylko jedną bramkę w ekstraklasie, a tu od razu dwie… W 29 minucie było już 3:0, ale goście nie rezygnowali. Po golu Antonina Panenki (z karnego oczywiście) zrobiło się nawet 3:2 i przez 12 minut w ćwierćfinale był Rapid. Nie było jednak paniki, Widzew szybko odpowiedział golami Krzysztofa Surlita i Wiesława Wragi, a przy prowadzeniu 5:2 nawet „samobój” Grębosza nie popsuł euforii na trybunach.
Młodszy Surlit (brat Wiesława, legendy Szombierek) i Wraga to kolejni bohaterowie tego sezonu. Surlit słynął z niesamowitej siły w ręce (strach było podawać mu rękę na przywitanie) i w nodze. O jego strzałach z wolnego krążą legendy i nawet skrupulatnie badający zawsze wszystkie fakty i do bólu dokładny w dokumentacyjnych opisach Andrzej Gowarzewski dał się nabrać, pisząc w jego biogramie, że „z rzutów wolnych zdobył większość goli”.
Dokładnie siedem z 35, ale – faktycznie – niektóre powinny liczyć się podwójnie, a nawet potrójnie, jak na przykład strzał na Old Trafford w meczu z Manchesterem United, albo właśnie w meczu z Rapidem, gdy po wolnym w jego wykonaniu wykończył akcję dobitką Zdzisław Rozborski. „Swoją” bramkę Surlit strzelił Rapidowi z gry, ale pucharowy sezon zakończył znów „wolnym” strzelonym samemu Dino Zoffowi z Juventusu.
Czytaj także: Milicja konna i helikoptery obserwowały zmagania Widzewa i Legii
Jan Paweł II pobłogosławił

Fot. Książka Marka Wawrzynowskiego „Wielki Widzew”
Następne mecze odbywały się już wiosną. Na zimę udało się załatwić obóz we Włoszech, a w jego trakcie audiencję u papieża. O szóstej rano, jeszcze przed poranną mszą, Jan Paweł II pogłaskał po głowie najniższego z całej ekipy, 19-letniego wówczas Wiesława Wragę. – Taki mały, a dobrze gra w piłkę – dziwił się.
Czy to papieskie błogosławieństwo sprawiło, że to właśnie Wraga stał się bohaterem meczów z Liverpoolem? Chyba jednak nie, bo papież dzielił równo wsparcie dla obu zespołów. Podczas wizyty w Wielkiej Brytanii odprawił mszę na stadionie na Anfield Road (Liverpool to duże skupisko Irlandczyków-katolików), a ówczesny kapitan drużyny Sammy Lee wręczył mu prezent od zespołu.
Widzew wygrał w Łodzi 2:0. Pierwszego gola strzelił Tłokiński przy wydatnej asyście bramkarza Grobbelaara, a drugiego… To jest chyba widzewska bramka wszech czasów: Grębosz dośrodkował spod narożnej chorągiewki, a Wraga strzelił głową z 16 metrów. „Taki mały…” – powiedział papież. Pytany ostatnio czy nie męczy go już ciągłe przypominanie tego gola, odpowiedział szczerze. – Nie, mogę oglądać tę akcję bez końca. To faktycznie było niesamowite i sam nie wiem jak mi się to udało.
Po informacyjnej znajomości
Porażka 2:3 w rewanżu sugeruje, że mecz na Anfield Road był dramatyczny. Ale nie, to Widzew miał od początku wszystko pod kontrolą. Gospodarze przez chwilę prowadzili po golu z karnego, ale Tłokiński zaraz wyrównał, a na początku drugiej połowy Włodzimierz Smolarek wykonał akcję, którą do dzisiaj mam przed oczyma: po rajdzie wzdłuż bocznej linii boiska zmienił nagle kierunek biegu i zamiast dośrodkować, wbiegł między wysokich, ale mało zwrotnych angielskich stoperów, ośmieszając ich wręcz dryblingiem.
Tu zmieści się druga historia o dziennikarskiej kuchni. Samolot polskich linii z Warszawy do Londynu latał w środy i w niedziele. Środa nie wchodziła w rachubę, bo tego dnia był przecież mecz, musieliśmy więc spędzić w Anglii cały tydzień. Fajnie, tyle tylko, że przecież bez diet i pieniędzy na hotel. Ja akurat żadnej rodziny w Anglii nie mam.
Mój patent polegał więc na nawiązywaniu znajomości z angielskimi dziennikarzami, którym wysyłałem przedmeczowe korespondencje z Łodzi w zamian za gościnę w ich domach, mając również najnowsze i na wyłączność informacje o rywalach z pierwszej ręki. Oni też na tym korzystali, a rewanżowe przyjęcia u mnie w domu wspominali przy każdym następnym spotkaniu.
Butelką w sędziego!
Mecz z Juventusem zapełniłby i Stadion Śląski. Półfinałowa potyczka była dla Włochów rewanżem za spotkanie tych drużyn dwa lata wcześniej w rozgrywkach o Puchar UEFA. Teraz mieli mocniejszy zespół, bo nowym kolegą Michela Platiniego, Dino Zoffa, Claudio Gentile i Paolo Rossiego był Zbigniew Boniek.
W Turynie gospodarze wygrali 2:0, w Łodzi pierwszą bramkę w rewanżu zdobył Rossi i wiadomo już było, że Widzew gra tylko o honor. Ratował go przede wszystkim Krzysztof Surlit, ale w końcówce Józef Młynarczyk sfaulował Bońka, a bramkę z karnego zdobył Platini. Niezły zestaw aktorów tego spektaklu, prawda?
Remis wstydu drużynie nie przyniósł, gorzej z kibicami. Butelką rzuconą z widowni ugodzony został sędzia liniowy z Holandii. Groziło przerwaniem meczu i surowymi konsekwencjami, ale sędzia dał się ubłagać i wznowił zawody, a ranny asystent pełnił swoją funkcję z opatrunkiem na głowie… Za karę w następnym sezonie Widzew musiał grać pucharowe mecze w Białymstoku.
Na zdjęciu: Triumfujący Widzew na Anfield. Od lewej: Piotr Romke, Józef Młynarczyk i Krzysztof Surlit.
Fot. Książka Marka Wawrzynowskiego „Wielki Widzew”