Wiele znaków zapytania

W mediach padły już stwierdzenia, że jeśli Legia nie poradziłaby sobie w rewanżu ze Spartakiem Trnawa i odpadła z eliminacji Champions League, to era Nawałki w Legii rozpoczęłaby się już 1 sierpnia. Tymczasem angaż byłego trenera kadry nie jest wcale prostą sprawą.

Z jednej strony jest to bowiem kosztowny szkoleniowiec dla każdego pracodawcy – i to nie tylko z uwagi na wysokość jego pensji. Z drugiej – nie zwykł (w każdym razie w obecnej dekadzie) podejmować pracy bez zapewnienia sobie kompetencji menedżera w stylu angielskim. Z trzeciej zaś – nie jest sprinterem, ani tym bardziej strażakiem, potrzebuje czasu, aby klub i zespół poukładać tak, aby wszystko działało – zarówno w ofensywie, jak i defensywie – jak w zegarku.

Legia to nie degradacja, ale…

O ile zatem należy dać wiarę zakulisowym doniesieniom, że po bardzo niemrawym początku sezonu w wykonaniu mistrza Polski Dariusz Mioduski spotkał się już z Nawałką i rozmawiali na temat jego zatrudnienia przy Łazienkowskiej, o tyle do wypracowania kompromisu – wedle źródeł „Sportu” – jeszcze nie doszło. Przynajmniej do wczoraj. Zatem niezależnie od wyniku osiągniętego w Trnawie angaż byłego selekcjonera wcześniej niż przed zakończeniem przez Legię udziału w eliminacjach europejskich pucharów należałoby uznać za niespodziankę. A nawet za sensację.

Posada w Legii to najbardziej łakomy kąsek w polskim futbolu klubowym także dla szkoleniowców. Zatem sugestie, że ewentualne podjęcie pracy przy Łazienkowskiej mogłoby dla niedawnego selekcjonera oznaczać zawodową degradację, nie mają najmniejszego sensu. Poprzednicy Nawałki w drużynie narodowej o takiej ofercie mogliby przecież jedynie pomarzyć. Od czasów kadencji Wojciecha Łazarka (druga połowa lat 80. poprzedniego stulecia) praca z kadrą wyniszczała trenerów do tego stopnia, że później każdy rzeczywiście zjeżdżał po równi pochyłej. I to ostro. Tyle że żaden – w przeciwieństwie do Nawałki – nie osiągnął z biało-czerwonymi ćwierćfinału poważnego turnieju.

Wysoki standard słono kosztuje

Mało tego, poprzednik Jerzego Brzęczka w reprezentacji Polski poniósł największe od wielu dekad zasługi, jeśli idzie o profesjonalizację, uzbrojenie w najnowsze technologie oraz podniesienie liczebności sztabu reprezentacji. Uczył się pracy selekcjonera u boku Leo Beenhakkera, który zwykł powtarzać, że nasz futbol – aby się liczyć na międzynarodowej arenie – musi wyjść z drewnianych chatek, ale Holender na tyradach kończył.

Tymczasem Nawałka mówił niewiele, miał natomiast w sobie tyle determinacji i siły przebicia, że dokonał prawdziwej rewolucji w PZPN. Umiał przekonać władze związku, że inwestowanie w najnowocześniejsze środki potrzebne bankowi informacji to konieczność. Zapewnił kadrowiczom najlepszą suplementację, monitoring i w ogóle medycynę na niespotykanym nigdy wcześniej w naszej drużynie narodowej poziomie. A także wszelkie nowinki sprzętowe niezbędne do przeprowadzania niesztampowych treningów.

To wszystko kosztowało słono, nikt nie powinien się jednak dziwić, że Nawałka przyzwyczaił się do standardów pracy na najwyższym europejskim poziomie. I – zdaniem nie tylko bliskich byłemu selekcjonerowi osób – teraz za żadne skarby nie będzie chciał odzwyczaić się od warunków, jakie stworzył sobie, sztabowcom i piłkarzom w PZPN.

Pytanie zatem, czy prezesa Mioduskiego stać na spełnienie oczekiwań – zwłaszcza w krótkim czasie – głównego kandydata na szkoleniowca Legii po Deanie Klafuriciu?

Kompetencje i krajowe priorytety

Druga, ale nie mniej istotna kwestia, z którą właściciel Legii musi(musiał) zmierzyć się przed zatrudnieniem byłego selekcjonera, dotyczy zakresu kompetencji tego szkoleniowca przy Łazienkowskiej. Gdyby wszystko poszło pomyśli Nawałki, w zasadzie nie byłoby nawet sensu, aby dyrektor techniczny Ivan Kepcija pozostawał na posadzie. Rola Chorwata zostałaby bowiem zmarginalizowana – do pozycji marionetki, jak mawia jeden z największych znawców warsztatu niedawnego trenera naszej drużyny narodowej. Zwłaszcza że Nawałka w pierwszej kolejności stawia co prawda na jakość, ale ceni też polski pierwiastek w zespole klubowym.

Tymczasem już dziś w Legii widoczny jest deficyt krajowców, zaś po spodziewanym odejściu Michała Pazdana i Artura Jędrzejczyka – a więc zawodników z gatunku tych, których eks-selekcjoner nazywa… synkami – proporcje narodowościowe w stołecznej ekipie mają ulec jeszcze większemu zaburzeniu. A należy zakładać, że Nawałka chciałby wymienić zupełnie inne ogniwa w stołecznej ekipie, i to nawet w większej liczbie.

Pewne jest natomiast, iż wzrosłyby szanse mistrzów Polski na wypożyczenie naszych kadrowiczów przeżywających kłopoty w zagranicznych klubach, dla których poprzedni selekcjoner nadal pozostaje wielkim magnesem.

Zatem? – Teraz nie ma tematu – jak wczoraj można było dowiedzieć się w najpewniejszym źródle. Czy nie było tylko do wczoraj?