Wielka klasa lidera mimo kontuzji Piszczka

Duże emocje, piękne gole, dramaturgia i… uraz Łukasza Piszczka, bez którego goczałkowiczanie byli w stanie uratować we Wrocławiu ze Ślęzą remis.


Gospodarze byli pod wielkim wrażeniem klasy Łukasza Piszczka. Lider drużyny z Goczałkowic w 80 minucie bez kontaktu z przeciwnikiem, próbując sięgnąć piłkę przy końcowej linii doznał groźnie wyglądającego urazu kostki (wstępne diagnozy mówią o 1-2 miesiącach przerwy) i pierwszy raz w tym sezonie musiał zostać zmieniony.

Ból nie przeszkodził mu w tym, by po końcowym gwizdku przez 40 minut cierpliwie rozdawać autografy, by nie zawieść rzeszy młodych kibiców, jaka dla niego przyszła w sobotę na stadion we wrocławskich Kłokoczycach. Wielkie pieniądze zarobione przez lata gry na topowym poziomie możesz mieć, ale klasy za nich nie kupisz…

Trzeba to szanować

Zachowanie Piszczka wpisało się w to świetne widowisko, które było dobrym podsumowaniem emocjonującej jesieni w III lidze. Zwroty akcji, dobry poziom, ale i błędy, piękne gole, dramaturgia… Było na co popatrzeć.

– Szanujemy ten punkt, bo dwa razy przegrywaliśmy – nie krył Łukasz Hanzel, kapitan goczałkowiczan, którzy wyrobili już sobie taką markę, że nawet rywal klasy Ślęzy, w dodatku w domowym meczu, nastawia się głównie na defensywę, broni sporą liczbą graczy, upatrując swych szans w kontrach i stałych fragmentach.

W taki też sposób strzeliła oba gole, będąc pierwszym zespołem, który trafił LKS więcej niż raz, gdy w jego szeregach był Piszczek. Dwie bramki wbił też liderowi Pniówek (2:2), ale wtedy największej gwiazdy III ligi zabrakło z powodu choroby.

Trafiali zza szesnastki

Ślęza objęła prowadzenie, gdy po dośrodkowaniu Michała Hawryły goście nie potrafili oddalić zagrożenia, aż wreszcie do piłki dopadł Hubert Muszyński i mocnym strzałem z bliska nie dał szans Patrykowi Szczuce. Kolejne bramki padły zza pola karnego.

LKS doprowadził do wyrównania tuż po przerwie, gdy po sprawnym ataku pozycyjnym i ekwilibrystycznym podaniu Piotra Ćwielonga efektownie, z pierwszej piłki, pod poprzeczkę kropnął Damian Furczyk. Gospodarze odpowiedzieli po niespełna 20 minutach. Źle zachował się… Piszczek, który przecinając dośrodkowanie Mateusza Stempina wybił piłkę wprost pod nogi Piotra Stępnia, a ten przymierzył precyzyjnie zza „szesnastki”.

Dali radę bez gwiazdy

Potem gwiazda goczałkowiczan z powodu kontuzji musiała opuścić boisko, ale jego koledzy stanęli na wysokości zadania. W końcówce rzut wolny przed polem karnym wywalczył Błażej Grygier, a mocnym strzałem w krótki róg trafił Przemysław Mońka, choć nie bez winy pozostawał w tej sytuacji golkiper Ślęzy.

– Brak szczęścia czy koncentracji w kluczowych momentach… Należy docenić jeden punkt w meczu z liderem, ale czujemy ogromną złość. Dwukrotnie prowadziliśmy, jest wielki niedosyt – denerwował się Michał Hawryło, zawodnik Ślęzy.


Ślęza Wrocław – LKS Goczałkowice 2:2 (1:0)

1:0 – Muszyński, 38 min, 1:1 – Furczyk, 47 min, 2:1 – Stępień, 66 min, 2:2 – Mońka, 88 min (wolny).

ŚLĘZA: Zabielski – Hampel (61. Stempin), Muszyński, Niewiadomski, Samiec, Hawryło – Vinicius (61. Wawrzyniak), Tomaszewski, Stępień, Bohdanowicz (90+1. Traczyk), Kluzek (90+1. Alfonso) – Stępień. Trener Grzegorz KOWALSKI.

LKS: Szczuka – Piszczek (82. Bęben), Zięba, Magiera (71. Nowak) – Matuszczyk, Hanzel, Kazimierowicz (46. Jonda), Mońka – Gemborys (76. B. Grygier), Furczyk, Ćwielong. Trener Damian BARON.

Sędziował Paweł Łapkowski (Świebodzin). Widzów 800. Żółte kartki: Bohdanowicz, Muszyński – Szczuka.


Na zdjęciu: Łukasz Piszczek ściągnął na trybuny niemal komplet publiczności, a w trakcie gry – jak zawsze – dawał z siebie wszystko.

Fot. Witold Fryt/Ślęza Wrocław