Wisła Kraków. Bramkarz na wahadle

Michał Buchalik 4 dni po udanym powrocie między słupki musiał przełknąć gorycz trzybramkowej porażki.


W ciągu 4 dni bramkarz Wisły Kraków znalazł się na dwóch biegunach. 31-letni Michał Buchalik, który stracił miejsce w bramce po przegranym w połowie sierpnia pucharowym meczu z KSZO 1929 Ostrowiec Świętokrzyski, skorzystał z nieobecności Mateusza Lisa. Wrócił między słupki „Białej gwiazdy” i 24 października zachował czyste konto w spotkaniu z Podbeskidziem Bielsko-Biała.

Jednak 28 października musiał przełknąć gorycz porażki 1:3 z Lechią Gdańsk i nikt nie może być pewien czy trener Artur Skowronek, na przełożoną z 6 na 8 listopada potyczkę z liderującym w tabeli ekstraklasy Rakowem Częstochowa znowu postawi na doświadczonego wychowanka Górnika Boguszowice.

– Dokładnie analizowaliśmy przegrane 1:3 spotkanie z Lechią – mówi na stronie klubowej Michał Buchalik. – Bardzo dobrze weszliśmy w ten mecz. Już w pierwszej akcji Felicio Brown Forbes był blisko, ale w 20 sekundzie nie trafił, główkując z 5 metra.


Czytaj jeszcze: Wszystko się posypało

Poszliśmy jednak za ciosem i Yaw Yeboah był blisko, ale nie sfinalizował kolejnej naszej akcji, a później strzały z dystansu: Gieorgija Żukowa, Yawa Yeboaha i Chuci obronił Duszan Kuciak. W 30 minucie udokumentowaliśmy jednak swoją przewagę golem strzelonym przez Jeana Carlosa Silvę. Graliśmy to co chcieliśmy. Atakowaliśmy bardzo wysoko i nie pozwalaliśmy Lechii na dużo.

Później pojawił się jednak cięższy moment, w którym gdańszczanie przejęli inicjatywę i wyrównali, a w drugiej połowie byli po prostu skuteczniejsi. Wykorzystali to co mieli do wykorzystania, a nawet trochę im w tym pomogliśmy.

Niefortunne interwencje

Faktycznie pół godziny dobrej gry z ciekawymi akcjami i groźnymi strzałami nie wystarczyło do pokonania Lechii. Gdańszczanie do gry wrócili już w 35 minucie, bo wystarczył jeden rzut wolny i przegrany powietrzny pojedynek, żeby krakowianom podciąć skrzydła. Na łopatki rzucił ich natomiast pech Macieja Sadloka.

Rozgrywający 303 mecz w ekstraklasie i grający z opaską kapitana na rękawie, obrońca Wisły najpierw interweniował tak niefortunnie, że zamiast wybić piłkę z pola bramkowego to wpakował ją pod poprzeczkę, a następnie zagraniem ręką sprokurował rzut karny zamieniony przez rywali na gola, który dobił krakowian.

Co prawda o żadnego straconego gola nie można mieć pretensji do bramkarza, a nawet na jego korzyść przemawiają dwie interwencje wysokiej klasy przy innych strzałach gdańszczan, ale jednak trzy puszczone gole i fakt, że rywale depczą po piętach, robią swoje.

Rozpocząć nową serię

– Wiadomo, że zawsze traci się gole po błędach – dodaje bramkarz mający na swoim koncie 148 występów w ekstraklasie. – W meczu z Lechią zrobiliśmy ich więcej niż przeciwnik. Zawsze można zrobić coś lepiej i można coś skorygować. Te stracone gole to już jednak historia i możemy tylko żałować, że tak się to skończyło, bo na boisku czuliśmy, że po tych poprzednich naszych meczach bez straconej bramki i przy dużej liczbie naszych trafień, jesteśmy w stanie przedłużyć dobrą serię.

Została ona jednak przerwana więc nie pozostaje nic innego jak w najbliższym meczu, wybiec na boisko ze świadomością, że potrafimy grać i rozpocząć swoją nową dobrą serię, a przerwać passę Rakowa.


Fot. Krzysztof Porębski/PressFocus