Wisła Kraków. Na etapie fastrygowania

Kibice „Białej gwiazdy” chcieliby już dzisiaj zobaczyć pierwszy garnitur swojej drużyny.


Po pierwszym meczu Wisły Kraków w sezonie 2022/23 można było stwierdzić, że Jerzy Brzęczek jeszcze nie uszył garnituru, w którym „Biała gwiazda” może maszerować na piłkarskie salony. Nawiązując do terminologii ze starego poradnika krawcowej można powiedzieć, że letnie przygotowania okazały się co najwyżej braniem miary, a to co zaprezentowali krakowianie w spotkaniu z Sandecją świadczy co najwyżej o tym, że zaczął się dopiero etap fastrygowania. Kibice spod Wawelu czekają jednak z ogromną niecierpliwością przynajmniej na przymiarkę, po której będą mogli powiedzieć, że wystarczy już tylko kilka drobnych poprawek.

Najbliższa okazja już dzisiaj, bo o godzinie 20.30 w Rzeszowie krakowianie zmierzą się z Resovią, z którą 13-krotny mistrz Polski na ligowych boiskach mierzył się 6-krotnie, w latach 1985-1988 grając na zapleczu ekstraklasy. Na rzeszowskiej murawie Wisła raz przegrała, raz zremisowała i raz wygrała – 35 lat temu sięgając po zwycięstwo 1:0. Jedynego gola dla zmierzającej po awans drużyny strzelił 40-letni wówczas Leszek Lipka, legendarny „wiślak”, który zdobył mistrzostwo kraju oraz 21 razy wystąpił w reprezentacji Polski.

Gdzie jest napastnik?

Sympatycy Wisły, którzy w dużej liczbie awizują swój przyjazd do Rzeszowa. Zastanawiają się kto może pójść jego śladem i jako pierwszy wpisze się na listę strzelców drużyny w rozgrywkach Fortuna I liga. Z tą myślą skandowali w końcówce spotkania z Sandecją hasło: „Gdzie jest napastnik?” nawiązując zarówno do wyniku jak i do sugestii trenera Brzęczka o rozmowach z kandydatem do gry w ataku. Piłkarza, który przełamie strzelecką niemoc, trzeba więc na razie szukać wśród tych, którzy są w kadrze. Może to być równie dobrze któryś z nowych zawodników, mających za sobą debiut w koszulce z Białą gwiazdą na piersi jak i tych, którzy spadli z ekstraklasy i za cel postawili sobie szybki powrót do elity.

Michał Żyro na skrzydle

W tej pierwszej kategorii są: obrońcy Bartosz Jaroch i Igor Łasicki, pomocnicy Ivan Jelić Balta, Kacper Duda i Michael Pereira oraz skrzydłowy Michał Żyro. W tej drugiej największa odpowiedzialność za zdobywanie bramek powinna spaść na barki Luisa Fernandeza, który wiosną zdobył dla krakowian 3 gole i gra w ataku.

– Mnie trener Jerzy Brzęczek ustawił na prawym skrzydle – wyjaśnia Michał Żyro.

– To moja nominalna pozycja. Na niej wchodziłem do ekstraklasy i reprezentacji Polski oraz zaczynałem grę w Wolverhampton. Kiedy jednak dwa następne mecze w Championships zagrałem na środku ataku i zdobyłem trzy bramki, zaczęło się „przesuwanie”. Dwa mecze na skrzydle, dwa w ataku, znowu na skrzydle aż do kontuzji, która wykluczyła mnie z gry na niemal półtora roku. Gdy wróciłem po długiej przerwie, pojawiły się wizje trenerów, by spróbować mnie na pozycji numer dziewięć. I tak zostało.

Zamknąć oczy i uderzyć

– Gdy wróciłem do Polski, ciągnęło się już za mną, że jestem środkowym napastnikiem, ale trener Brzęczek widzi we mnie skrzydłowego, który ma też strzelać gole. W meczu z Sandecją miałem swoją okazję, ale bramkarz bardzo szybko wyszedł, a ja próbowałem go minąć i wybił mi piłkę nogami. Może zabrakło decyzji, żeby zamknąć oczy i od razu uderzyć, bo wtedy moglibyśmy się cieszyć z wygranej. A tak to skończyło się remisem i jedni już zwieszali głowy, a drudzy byli wkurzeni. To była taka sportowa złość i to jest zrozumiałe, a nawet potrzebne. Ja ze swojej strony jednak tonowałem nastroje, bo uważam, że trzeba szanować takie mecze i wyniki. To nie jest strata punktów, ale zdobycie jednego. Szanujmy to, bo jeszcze długa droga przed nami. To nie sprint, tylko maraton i przed nami kolejne etapy – podkreśla Michał Żyro.


Na zdjęciu: Michał Żyro był bliski zdobycia gola z Sandecją, szczęścia poszuka teraz w meczu z Resovią.
Fot. Krzysztof Porębski/Pressfocus