Wisła Kraków. O spokoju nie ma mowy

Choć przed ostatnim meczem sezonu Wisła Kraków nie martwi się o utrzymanie to ma o co grać.


Nie tak wyobrażali sobie piłkarze i kibice Wisły Kraków rundę wiosenną. Wprawdzie trener Peter Hyballa uważał, że wypełnił swoją misję, bo przychodził do klubu 13-krotnego mistrza Polski żeby uratować zespół przed spadkiem i do Gliwic na ostatni mecz sezonu drużyna „Białej gwiazdy” jedzie już spokojna o swój ligowy byt, ale to tylko pozory. O spokoju w drużynie i klubie nie ma jednak mowy, zwłaszcza, że w piątek trener Hyballa został z klubu zwolniony.

Raczej wszyscy z niecierpliwością czekają na ostatni gwizdek obecnych rozgrywek, żeby zamknąć ten rozdział i zacząć nowe rozdanie.


Czytaj jeszcze: Burza w Wiśle Kraków

Nie znaczy to jednak, że mecz z Piastem Gliwice nie ma znaczenia. W krakowskim zespole są piłkarze, którzy zdają sobie sprawę, że od ich postawy w tym spotkaniu, zależy ich dalszy los. Do tej grupy zalicza się Serafin Szota, dla którego przeskok do ekstraklasy okazał się bardzo trudny. 22-letni obrońca w Wiśle Kraków wiosną wystąpił w siedmiu spotkaniach i tylko trzy razy wybiegł w wyjściowej jedenastce, a zaledwie jeden raz – tydzień temu – zagrał pełne 90 minut.

Jednak tego występu wychowanek Startu Namysłów, nie zaliczy do udanych. Nie dość, że „Biała gwiazda” przegrała na swoim boisku 1:2 z Lechem Poznań, to jeszcze stoper mający za sobą udział w mistrzostwach świata U20 w 2019 roku, był współautorem drugiego gola dla gości.

Spóźnieni z interwencjami

– Bardzo liczyliśmy na zwycięstwo w ostatnim w tym sezonie meczu przy Reymonta – mówi Serafin Szota. – Na odprawie zakładaliśmy sobie, że chcemy wyjść na rywala wysokim pressingiem i narzucić swoje warunki, ale na boisku nam się to niestety nie udało, co szczególnie widoczne było w pierwszej połowie. W przerwie skorygowaliśmy ustawienie i po zmianie stron nasza gra wyglądała już nieco lepiej. Walczyliśmy do końca, zostawiliśmy na boisku dużo zdrowia, ale to nie wystarczyło do zdobycia choćby jednego punktu.

Trzeba jednak przyznać, że Lech był zespołem lepszym i zasłużenie wygrał. Mieliśmy sporo problemów z poznańskimi zawodnikami, którym zostawialiśmy zbyt dużo przestrzeni i często byliśmy spóźnieni z naszymi interwencjami. Rywale byli dobrze dysponowani, co udowodnili wynikiem. Wyciągnęliśmy jednak z tego wnioski i mając świadomość, że przed nami ostatni mecz w tym sezonie na nim się teraz skupiamy.

Zrównał się z ojcem

Przypomnijmy, że kontynuujący rodzinne tradycja zawodnik, którego ojciec Piotr grał 25 lat temu w barwach Odry Wodzisław, maszerującej po trzecie miejsce w ekstraklasie, pod Wawel trafił 1 sierpnia 2019 roku. Podpisał wprawdzie trzyletni kontrakt, ale wtedy zaliczył tylko jeden występ w rundzie jesiennej, grając 90 minut w przegranym 1:2 mecz I rundy Pucharu Polski z Błękitnymi Stargard, a zimą został wypożyczony do Stomilu Olsztyn. Spędził w nim rok i wrócił do Krakowa gdzie otrzymał swoją szansę od Petera Hyballi.


Czytaj Jeszcze: Wisła wylała w Krakowie… trenera

W spotkaniu z Lechem Serafin Szota wyrównał osiągnięcie ojca, który 7 razy zagrał w ekstraklasie, ale ambitny piłkarz nie zaspokoił tym swoich ambicji. Odważnie spogląda także przed siebie i perspektywa spotkania z drużyną, która walczy o prawo gry w europejskich pucharach, wcale go nie przeraża.

Udowodnić na boisku

– W ostatnich meczach traciliśmy mało bramek, ale też mało strzelaliśmy – zauważa Serafin Szota. – W sobotę zdobyliśmy co prawda gola, ale z drugiej strony Lech zbyt łatwo dochodził do sytuacji i w głupi sposób daliśmy sobie wbić dwa gole. Musimy więc wyciągnąć z tego wnioski, bo spotkanie w Gliwicach zbliża się wielki krokami, a my chcemy na boisku udowodnić, że potrafimy dobrze grać w piłkę.


Fot. Krzysztof Porębski/PressFocus