Wisła Kraków. Zwycięstwo i syn

Mateusz Lis zapomniał poprosić kolegów o wykonanie „kołyski” i liczy, że zrobią to we Wrocławiu.


Bramkarz Wisły Kraków Mateusz Lis po niedzielnym meczu z Jagiellonią Białystok był bardzo zadowolony. Wrócił do bramki po przegranej przez „Białą gwiazdę” inauguracji rundy wiosennej z Piastem Gliwice i był mocnym punktem zespołu, który sięgnął po zwycięstwo 2:0. Swoje „zero z tyłu” mógł więc zadedykować synowi, który urodził się 31 stycznia.

– W dzień meczu z Jagiellonią mój synek skończył tydzień – mówi krakowska ostoja.

– W tych emocjach zapomniałem poprosić kolegów, abyśmy po strzelonej bramce wykonali kołyskę, dopiero po meczu sobie o tym przypomniałem. Liczę, że w meczu ze Śląskiem będziemy mieli do tego okazję. Synek momentalnie stał się moim oczkiem w głowie. Jestem najszczęśliwszy na świecie, choć dopiero teraz zaczyna do mnie dochodzić to, że jestem tatą.

Koledzy z drużyny liczą natomiast, że zbliżający się do 24. urodzin golkiper nadal będzie „murował” dostęp do krakowskiej bramki – tak jak to zrobił zarówno w ostatnim meczu w ubiegłym roku, będąc w Poznaniu ojcem zwycięstwa 1:0 z Lechem i w pierwszym tegorocznym występie.

Indywidualny cel

– Trzy punkty zdobyte w meczu z Jagiellonią smakują niesamowicie – dodaje golkiper krakowian.

– Po to ciężko pracujemy każdego dnia na treningach, aby przyszedł efekt w postaci zwycięstwa w meczu. Warunki, w których graliśmy, były strasznie trudne. Dlatego musieliśmy trochę zmienić pomysł na grę, bo niełatwo było rozgrywać piłkę krótkimi podaniami. Tym bardziej cieszy, że udało nam się w tych warunkach wygrać spotkanie i oczywiście zagrać na zero z tyłu, bo to jest mój indywidualny cel w każdym spotkaniu.

Najlepsza ocena

Potwierdzenie wkładu Mateusza Lisa w wygraną z białostoczanami można było także znaleźć w statystykach. W klasyfikacji InStat Index, obliczającej skuteczność poczynań zawodnika podczas meczu, wychowanek Promienia Żary z oceną 368 zajął pierwsze miejsce, wyprzedzając nawet Macieja Sadloka. – Każdy w naszym zespole dobrze wie, co ma robić na boisku, a do naszego stylu gry bardzo ważne jest przygotowanie fizyczne i w tym czujemy się bardzo mocni – wyjaśnia bramkarz, który na koniec ubiegłego roku podpisał nowy kontrakt z Wisłą, wiążąc się z nią do 30 czerwca 2022 roku.

– Cieszę się, że jako zespół idziemy w dobrym kierunku. Wprawdzie z Piastem na inaugurację przegraliśmy 3:4, tracąc dwa gole w ostatnich sekundach meczu, ale uważam, że w obu tegorocznych spotkaniach byliśmy lepszą drużyną od rywala, co jest bardzo budujące. Pierwszego meczu nie chcę nawet komentować, bo coś takiego nie miało prawa się zdarzyć. Zamykam więc tamten rozdział i liczę, że w kolejnych starciach będziemy podtrzymywać zwycięską dyspozycję.

Kowal wykuwa formę

O to, żeby forma krakowskich bramkarzy była jak najwyższa od 11 stycznia br. dba Maciej Kowal, który dołączył do sztabu szkoleniowego Wisły Kraków. Wygląda więc na to, że współpraca z 33-letnim trenerem służy Mateuszowi Lisowi.

– Trener Kowal to fachowiec – ocenia bramkarz „Białej gwiazdy”.


Czytaj jeszcze: Pusty magazynek

– Pracujemy ze sobą od niedawna, ale to wystarczy, żeby powiedzieć, że zna się na rzeczy. Jestem bardzo pozytywnie nastawiony do naszej współpracy i jestem pewien, że zrobimy razem krok do przodu.

A to znaczy, że plasującą się na czwartym miejscu w tabeli ekstraklasy drużynę Śląska czeka trudne zadanie przy forsowaniu defensywy kierowanej przez Mateusza Lisa, który chce się wrocławianom zrewanżować za porażkę 1:3 z 29 sierpnia, kiedy na stadionie przy ulicy Reymonta dwukrotnie skapitulował po rzutach karnych. Jego pojedynek z Robertem Pichem, który pół roku temu dwukrotnie wpisał się na listę strzelców, zapowiada się więc tak samo interesująco, jak starcie zespołów.


Na zdjęciu: Mateusz Lis po meczu z Jagiellonią miał powody do zadowolenia. Zabrakło mu tylko… „kołyski”.

Fot. Rafał Rusek/PressFocus