Wojciech Tkacz: Mamy uczucie niedosytu

 

Zakończenie sezonu po ćwierćfinałach play off to słuszne rozwiązanie?
Wojciech TKACZ: – Proszę wierzyć, że rozpatrywaliśmy wiele rozwiązań nim zapadła ostateczna decyzja. Najważniejsze, że była jednomyślna i świadoma, bo przede wszystkim liczy się bezpieczeństwo oraz zdrowie zawodników.

Hokej to dyscyplina urazowa i z tego wszyscy zdają sobie sprawę. Zawodnicy są narażeni podwójnie, więc nie można było dopuścić do zwiększenia ryzyka zarażenia koronawirusem. Była rozważana możliwość gry przy pustych trybunach, ale w dobie tego co teraz się dzieje, decyzja o zakończeniu rozgrywek była niezwykle rozważna.

Wojciech Tkacz (z prawej). Fot. Rafał Rusek/PressFocus

Brązowy medal to właściwy miernik wartości zespołu w zakończonym sezonie?
Wojciech TKACZ: – Mamy brązowa medal, ale towarzyszy nam uczucie niedosytu, bo przecież przed nami były półfinałowe spotkania z GKS-em Tychy. Byliśmy na fali wznoszącej, wygraliśmy rywalizację z Podhalem Nowy Targ w serii 4-2, a przecież przegrywaliśmy 0-2. Udowodniliśmy, że forma zespołu rosła i w tej półfinałowej rywalizacji mogło być ciekawie. O tym jednak już się nie dowiemy.

Hokeiści GKS-u rozegrali 53 meczów w sezonie. Jak pan ocenia postawę zespołu?
Wojciech TKACZ: – To był dla nas niezwykle trudny sezon i to pod każdym względem. Taki typowy rollercoaster, po słabych wynikach w sparingach w okresie przygotowawczym, mieliśmy bardzo dobry początek sezonu, następnie przyszedł kryzys z trenerem Risto Dufvą.

Potem drużyna nabrała wigoru przy trenerze Piotrzde Sarniku, ale w styczniu skumulowały się urazy z chorobami, w wyniku których wiatr hulał po naszym boksie. Play off rozpoczęliśmy od przyjazdu na tarczy z Nowego Targu, a następnie odwracamy serię, wygrywając cztery mecze z rzędu z bardzo silnym Podhalem.

Zespół nie zrealizował celów pośrednich, nie awansowaliśmy do turnieju finałowego Pucharu Polski, a po sezonie zasadniczym nie zajęliśmy miejsca w pierwszej czwórce, żeby do play off przystąpić z korzystniejszej pozycji. Oczywiście, były ku temu powody, bo sportowe życie nas wcale nie rozpieszczało.

Mieliśmy wiele przewlekłych kontuzji oraz chorób i to na dodatek w kluczowych momentach sezonu. Któż mógł przewidzieć, że Duszan Devecka nie będzie grał prawie przez cały sezon? Urazy Mikołaja Łopuskiego, Tuukka Rajamaki, Teddy’ego Da Costy czy Grzegorza Pasiuta również były poważne i długoterminowe.

Jednak na finiszu pokazaliśmy swoją wartość i mając do dyspozycji prawie pełny skład graliśmy z meczu na mecz coraz lepiej.

O sile GKS-u decydowali nasi reprezentanci. Czy zespół był odpowiednio zestawiony?
Wojciech TKACZ: – Zawsze jesteśmy mądrzejsi po czasie. Na pewno można było podjąć nieco inne decyzje. Przed sezonem nie chcieliśmy określać celów sportowych, gdyż za dużo było niewiadomych związanych z siłą poszczególnych drużyn.

Stworzona została mieszanka młodości z doświadczeniem, analizując CV poszczególnych zawodników z zagranicy można było oczekiwać większej jakości na lodzie szczególnie na początku sezonu. Jednak wyobrażenia trenera oraz fińskich zawodników odnośnie poziomu naszej ligi nijak nie przystawały do rzeczywistości. Wszystkie zespoły sprowadziły wielu obcokrajowców i poziom się wyrównał.

O sile drużyny decyduje kolektyw i my musieliśmy go dopiero tworzyć. Nie wszyscy Finowie przyjechali odpowiednio przygotowani fizycznie i dopiero na miejscu nadrabiali zaległości treningowe, dostosowanie się do nowego otoczenia też wymagało czasu. To był kłopot, z którym nowy sztab szkoleniowy poradził sobie w dalszej części sezonu.

Nieoczekiwany wyjazd trenera Dufvy też sprawił sporo zamieszania?
Wojciech TKACZ: – Dufva opierał grę na swoich systemach i ich realizacji restrykcyjnie wymagał. Zawodnicy to skrzętnie wykonywali, jednak nie widać było w ich grze radości i kreatywności.

Brakowało skuteczności zarówno w grze w pełnym zestawieniu, jak i w przewagach, drużyna grała bardzo schematycznie, co w dłuższej perspektywie było już bardzo męczące także dla kibiców. Frustracja Dufvy i hokeistów narastała. Fin nie wytrzymał psychicznie i w rezultacie wyjechał z Polski. Jednak jego następca Piotr Sarnik stanął na wysokości zadania.

Czy do gry w naszej lidze trudno namówić wartościowych zawodników?
Wojciech TKACZ: – Zagraniczni hokeiści, jak już wspomniałem, mają zupełnie inne wyobrażenie o poziomie naszych rozgrywek. Sprowadzenie Robina Rahma, szwedzkiego bramkarza, wymagało prawie trzymiesięcznych negocjacji. I wcale nie wchodziły w grę tylko sprawy finansowe.

Nie one były przedmiotem sporu. Rahma zastanawiał się czy warto występować w lidze, która – w jego mniemaniu – ma tak niskie notowania. Już w trakcie rozgrywek wiedzieliśmy, że musimy się wzmocnić wartościowym obrońcą.

Zaczęliśmy negocjować z Mathiasem Porselandem i też nie było łatwo przekonać go do gry w naszej lidze, bo podobnie jak jego rodak w bramce, miał obawy o stronę sportową. Trzeba jednak podkreślić, że z tym transferem trafiliśmy i pod koniec sezonu zasadniczego był ważną postacią naszej ekipy.

Kto pana mile zaskoczył w tym sezonie?
Wojciech TKACZ: – Największe postępy poczynili Patryk Krężołek i Oskar Krawczyk, którzy zrewanżowali się trenerowi Sarnikowi za zaufanie jakim ich obdarzył. Imponowali doświadczeni zawodnicy: Grzegorz Pasiut, Mariusz Kolusz czy Patryk Wajda, którzy w ćwierćfinałowych meczach wzięli na siebie ciężar odpowiedzialności za wynik.

Grzesiek, jako kapitan, był spoiwem zespołu. Gdy przegrywaliśmy z Podhalem w serii 0-2, szatnia była mocno zintegrowana i mówiła jednym głosem. Nikt do nikogo nie miał pretensji. Było wręcz przeciwnie. Widziałem na twarzach zawodników determinację. I w rezultacie wygrali cztery mecze z rzędu. Szacunek!

Jak przyszłość czeka tę drużynę?
Wojciech TKACZ: – Jest wiele znaków zapytania. Obecna sytuacja w kraju i za granicą będzie miały poważny wpływ na gospodarkę, a to może odbić się na budżecie jakim będziemy dysponować w przyszłym sezonie. Mamy bardzo dobry kolektyw, grupę zawodników, która potrafiła postawić za najwyższy cel dobro drużyny, i niewielkie korekty w składzie mogłyby pozwolić przystąpić do nowego sezonu z dużo wyższego poziomu.

GKS to uznana firma i zgłasza się do nas wielu graczy, którzy chętnie graliby u nas.

 

Na zdjęciu: Hokeiści GKS-u Katowice mieli prawo oczekiwać lepszych wyników, ale z wielu względów nie osiągnęli swoich celów.