Piotr Polczak: Chcę zapomnieć

Łukasz ŻUREK: Jesteśmy cały czas w Czeczenii. Do Tereka przychodzi Stanisław Czerczesow…

Piotr POLCZAK: – Zanim przyszedł, z klubu odszedł Ruud Gullit, a drużynę prowadził jeden z miejscowych trenerów. Dokładnie wiedział, co ma robić, bo… dostawał rozkazy z góry. Trwało to jakiś czas. Dopiero potem pojawił się Czerczesow. Wspominam go dobrze. Dał mi na początku pograć kilka spotkań. W pierwszym sezonie pod jego wodzą broniliśmy się przed spadkiem. Udało się ligę uratować. Później Terek zaczął dokonywać wielu transferów i w pewnym momencie kadra pierwszego zespołu zmieniła się o 70 procent. Były naciski z góry, żeby stawiać na nowych. Któregoś dnia Czerczesow zakomunikował mi, że nie będę grał regularnie. Dobrze, że potrafił mi to powiedzieć w cztery oczy.

Wtedy pojawiła się oferta z Wołgi Niżny Nowogród.

Piotr POLCZAK: – Na początku byłem tylko wypożyczony. Potem Wołga mnie wykupiła. Podpisałem dwuletni kontrakt. Żyło się tam zupełnie inaczej niż w malutkim Kisłowodzku. Duże miasto, półtora miliona mieszkańców. Niczego mi tam nie brakowało. Oprócz przyjaciół i rodziny. Tej dalszej, bo najbliżsi byli ze mną.

Dwa lata szybko minęły i powtórnie zameldował się pan w Cracovii. Tam kolejne dwa i pół sezonu, a potem… niespodziewanie Rumunia.

Piotr POLCZAK: – Trafiłem do Astry Giurgiu. Trenerem tego zespołu był Eduard Iordanescu (u schyłku poprzedniego sezonu kandydat na szkoleniowca Legii – przyp. red.), najstarszy syn Anghela, legendarnego selekcjonera reprezentacji Rumunii. Postawiono przed nim cel – awans do fazy play-off, która jest mniej więcej odpowiednikiem naszej grupy mistrzowskiej. I on tam drużynę wprowadził. Potem jednak trudno mu było zaakceptować warunki, w jakich musiał pracować i na początku kwietnia odszedł. Był w klubie jakieś 7-8 miesięcy.

Również dlatego postanowił pan opuścić Astrę po wypełnieniu połowy dwuletniego kontraktu?

Piotr POLCZAK: – Zdążyłem wystarczająco dobrze poznać rumuńskie środowisko piłkarskie i zasady na jakich funkcjonuje. Nie podobało mi się to, co widziałem, mimo że dobrze czułem się w tym kraju. W klubie nalegali, żebym został, ale uznałem, że pora zmienić otoczenie. Pomyślałem, że po trzydziestce czas wrócić do Polski i zadomowić się bardziej w rodzinnych stronach. Ostatnie rozmowy z Astrą były jednak najgorszymi negocjacjami w moim życiu. Wolałbym już o tym zapomnieć. Moim niedawnym kolegom z drużyny życzę powodzenia…

Nie uciekniemy tak łatwo od tematu. Co się takiego wydarzyło, że wraca pan do tego tak niechętnie?

Piotr POLCZAK: – Chodzi przede wszystkim o brak profesjonalizmu. To mnie irytowało najbardziej. W takim zakłamaniu nie chciałem dalej tkwić.

Kto kłamał?

Piotr POLCZAK: – Były pieniądze obiecane przez właściciela klubu. Wielu młodych chłopaków nie miało jednak odpowiednich zapisów w kontrakcie i tych premii nigdy nie zobaczyli. W Rosji to było nie do pomyślenia. Jak ktoś obiecał, że bonusy będą, to wszyscy dostali. A tu – zakłamanie. Weszliśmy do fazy play-off, czyli postawiony wcześniej warunek został spełniony. Właściciel stwierdził jednak, że gramy słabo i pieniędzy nie będzie. Poza tym dochodziło do tego kilka innych, drobniejszych kwestii. Ale też nie do zaakceptowania…

Pożegnanie z Astrą okazało się trudniejsze, niż mógł pan przypuszczać…

Piotr POLCZAK: – Odejść chciał zawodnik, który rozegrał największa liczbę spotkań. Nie było to dobrze odbierane. O moim kroku decydowały też jednak względy rodzinne. Synowie są już w takim wieku, że powinni chodzić do jednej szkoły, a nie skakać z miejsca na miejsce. W Rumunii mieszkało nam się naprawdę dobrze, ale edukacja dzieci jest najważniejsza.

Wróćmy do pertraktacji na temat warunków rozwiązania kontraktu…

Piotr POLCZAK: – Nie było łatwo. Z części należnego mi wynagrodzenia musiałem zrezygnować. Coś trzeba było odpuścić, żeby mieć coś innego – tak to wyglądało. Cieszę się, że mogłem reprezentować barwy Astry. Odszedłem, kiedy nikt już nie stawiał przed tym klubem ambitnych celów. Został tylko zlepek zawodników, którzy byli niechciani w innych drużynach.

Teraz znalazł się pan gdzieś, gdzie grają wyłącznie potrzebni piłkarze, czyli w Zagłębiu Sosnowiec. Kontrakt opiewa na trzy lata. To już ostatnia przystań w ligowej piłce?

Piotr POLCZAK: – Czy ostatnia? Tego nie wiem. Ważne, że zdrowie dopisuje. A najważniejsze, że piłka cały czas sprawia mi radość. Każdy, kto ją odczuwa na boisku, powie, że chce grać jak najdłużej. Nie jestem w tym temacie wyjątkiem.

Trzecia emigracja nie wchodzi już w grę?

Piotr POLCZAK: – Definitywnie takiego scenariusza nie chcę wykluczać. Ale jeśli kiedyś zdecyduję się jeszcze na zagraniczny wyjazd, to na pewno nie będzie to kraj o kulturze piłkarskiej zbliżonej do rumuńskiej. Takie doświadczenie mam już za sobą.

Rozmawiamy krótko po pana premierze w nowych barwach. Mecz z Piastem Gliwice nie potoczył się pomyślnie…

Piotr POLCZAK: – To prawda, debiut w Zagłębiu wyobrażałem sobie trochę inaczej. Przegraliśmy 1:2. Nie byłem zadowolony ze swojej gry. Z drużyną jestem jednak krótko. Przez te trudne negocjacje w Astrze przygotowania do sezonu rozpocząłem z opóźnieniem. Zespół jest w tej chwili na innym etapie. Potrzebuję jeszcze trochę czasu, żeby złapać odpowiednią formę. Najbardziej boli, że ta porażka zdarzyła się na inaugurację przed własną publicznością. Po awansie w Sosnowcu są duże oczekiwania, to się czuje na każdy kroku. Jest duży potencjał sportowy, długofalowe perspektywy przed klubem – i to napawa optymizmem.

Jako doświadczony piłkarz już po 90 minutach może pan podjąć próbę zmierzenia tego potencjału. Zagłębie to ekipa do walki o unikniecie degradacji, na środek tabeli czy może zdolna do sprawienia wielkiej niespodzianki?

Piotr POLCZAK: – O jasną deklarację się nie pokuszę, jeszcze na to za wcześnie. Jako beniaminek myślimy o każdym kolejnym meczu. Niby banał, ale to rozsądne podejście do tematu. Naszym atutem na pewno może być fakt, że jesteśmy przez rywali nierozszyfrowani. Z drugiej strony – sami tak naprawdę nie wiemy jeszcze, na co nas stać. Jest dużo młodych zawodników. Razem grali wprawdzie w I lidze, ale to już inna klasa rozgrywkowa. To, co udawało się szczebel niżej, nie musi tak samo funkcjonować w ekstraklasie.

Recepta na udaną jesień?

Piotr POLCZAK: – Nie rozpaczać po porażkach i nie popadać w euforię po zwycięstwach. Trzeba znaleźć właściwy balans między jednym a drugim. I powinniśmy pamiętać, że jako zespół dopiero się tej ekstraklasy uczymy.