Wolność w Częstochowie

Krzysztof Brommer, Dariusz Leśnikowski

Petr Schwarz do najmłodszych już nie należy, w tym roku skończy 28 lat. Wychował się w małym przygranicznym miasteczku Nachod, którego nazwa według opowiadań wzięła się od tego, że stamtąd „chodziło się” (po czesku chodi) do Kłodzka i Polski. Być może takie było przeznaczenie dla obecnego zawodnika lidera Fortuny 1 Ligi. – Miałem dziewczynę, ale jak przyjechałem do Częstochowy, to już jej nie mam… Miałem psa, też został z dziewczyną – zaczyna opowieść o sobie pomocnik Rakowa. – W sumie sport zawsze był obecny w mojej rodzinie. Mam brata i siostrę. Jej mąż gra w hokeja i jest bramkarzem czeskiej drużyny Mountfield HK. Nazywa się Jaroslav Pavelka. Mój brat z kolei jako młody chłopak uprawiał kolarstwo, ale nie został zawodowcem. Moimi największymi kibicami są rodzice, którzy regularnie przyjeżdżają na mecze Rakowa. Tata grał na niskich szczeblach – wyjaśnia Schwarz, którego piłkarskie życie niemalże nierozłącznie było powiązane z FC Hradec Kralove.

Miał już dość

– Byłem już długo w zespole Hradec Kralove, a dokładnie siedem lat i czułem, że potrzebuję zmiany. Dwa razy awansowaliśmy do elity, a trzy razy spadaliśmy. Drużyna nie pasowała trochę do czeskiej ekstraklasy. Teraz z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że za długo tam byłem. Przez ostatnie dwa lata w tamtym klubie po głowie chodziła mi myśl o zmianie drużyny. Trener Hradec Kralove nie chciał mnie jednak puścić, a ja już miałem coraz mniejszą motywację, żeby tam grać. To był trudny okres, chciałem spróbować czegoś nowego. Gdy przedłużałem kontrakt nie miałem ofert, a gdy się pojawiały, byłem związany umową.

Chciały mnie takie ekipy, jak Dukla Praga, Slovan Liberec czy MFK Karvina – wylicza pomocnik, który nie przypuszczał, że los zaprowadzi go do Polski. – Myślałem, że zmienię klub, ale w Czechach. Nie myślałem o Polsce, choć podchodzę z przygranicznej miejscowości. Fajna w Czechach jest tylko ekstraklasa, druga liga jest gorsza niż zaplecze w Polsce. Stadiony, kibice wypadają in minus. Przychodziło na mecz 200-300 osób i grało się na starych obiektach. Wiedziałem, że transfery Czechów do polskiej pierwszej ligi nie są popularne, jak coś to tylko do ekstraklasy. Polska wśród czeskich piłkarzy nie jest pierwszym wyborem. Ci lepsi jadą do Niemiec, Włoch, Austrii – mówi Schwarz.

Szwagier Petra już gra w ekstraklasie, tyle że hokejowej. Jest bramkarzem drużyny Mountfield HK.
Fot. Michał Chwieduk/400mm.pl

Tomasz przekonał

Kto wie, jak potoczyłyby się jego dalsze losy, gdyby nie rodak, Tomasz Petraszek, który od prawie trzech lat gra w Rakowie. – Z Tomaszem znamy się od ponad 10. Graliśmy razem w trzech zespołach, od juniorów aż po seniorskie drużyny. Pochodzimy też z tego samego regionu. Można powiedział, że połączyła nas piłka. Tomasz od początku zachwalał mi Raków i chyba też szepnął dobre słówko o mnie w klubie z Częstochowy. Odnalazłby się w reklamie (śmiech) – mówi Petr, który nie żałuje przenosin. – Wszystko się potwierdziło, co mówił o Rakowie, to klub bardzo dobrze poukładany, ze świetnym trenerem. Mam tutaj kilku moich znajomych.

Oprócz oczywiście Tomasza, w Odrze Opole, a teraz w Katowicach grać będzie Jakub Habusta. Z ekstraklasowych zawodników znam Martina Pospiszila z Jagiellonii i Adama Hlouszka z Legii – mówi Schwarz, którego w naszym kraju kilka rzeczy początkowo zaskoczyło. – Gdy przyjechałem i zobaczyłem chłopaków na siłowni, to… byłem w szoku. Tyle kilogramów, tyle ciężarów się tutaj przerzuca. W Czechach tego nie ma. Naprawdę. W Polsce pracuje się dużo nad siłą i w meczach dominuje walka. W Czechach z kolei przeważa taktyka. Odczułem to już w pierwszych meczach, gdy obrywałem po kostkach – mówi.

Największą jednak odmianą, była nowa pozycja, a przede wszystkim nowe zadania. – W Hradec Kralove grałem na pozycji nr „osiem” i „dziesięć”, a w Częstochowie trener Marek Papszun popatrzył na mnie i postanowił, że będę „szóstką”. Raków gra innym systemem niż miało to miejsce w Czechach. Tutaj więcej mam zadań przy rozgrywaniu, a nie jak wcześniej, przy atakowaniu. Dla mnie to było coś nowego i musiałem się tego nauczyć. W głowie musiałem przestawić swoje myślenie, żeby temu podołać. Po kilku pierwszych sparingach szkoleniowiec przychodził i mówił, że za dużo podłączałem się do ataków, że zapominałem zostać. Tłukł mi to do głowy i teraz już wiem, kiedy mogę, a kiedy powinienem asekurować kolegów – wspomina Czech.

Cudowne uczucie

Wszystko jednak w częstochowskim klubie jest podporządkowane jednemu. Awansowi do ekstraklasy. – W przeszłości raz byłem liderem na półmetku i potem z drużyną FC Hradec Kralove awansowaliśmy do czeskiej elity. To bardzo dobra prognoza. Czujemy, że ekstraklasa jest blisko, ale jest też daleko. Zostało trzynaście meczów, to dużo punktów do zdobycia, ale i dużo do stracenia. Musimy być cierpliwi i ciągle pracować nad utrzymaniem tej pozycji. Viktoria Pilzno swego czasu miała dwanaście punktów przewagi nad drugą drużyną i na koniec sezonu skończyła tylko z dwoma przewagi.

Szkoda, że nie graliśmy non stop, bo byliśmy w niesamowitym gazie i przerwa zawsze wprowadza trochę niepewności – przekonuje Petr, któremu duży zastrzyk pewności siebie dał jesienny mecz Pucharu Polski z Lechem Poznań. – To był nasz i mój najlepszy mecz w tym sezonie. Pełny stadion, nasza kontrola i zasłużona wygrana. Stać nas na wyrównaną walkę z każdą drużyną w Polsce. Mamy naprawdę dobry zespół. Chcemy grać swoją piłkę i w ekstraklasie to pewnie też się nie zmieni. Lubimy kontrolować mecz, być przy piłce. To jest nasz styl – podkreśla Schwarz, który niewiele razy w życiu grał przy dużej publiczności. – Przeciwko Sparcie Praga na trybunach było ok. 15 tysięcy widzów. Gdy wybiegałem wtedy na murawę czułem wielkie szczęście i mam nadzieję, że podobne odczucia będą mi towarzyszyły już tego lata w Warszawie, Poznaniu czy Krakowie – uśmiecha się.

 

Na zdjęciu: Petr Schwarz to specjalista od rzutów karnych. Wiosną powodów do radości może mieć jeszcze więcej.