Woryna: Transfer? W Rybniku już byłbym zjedzony

– Jeśli Kacper Woryna nie chce popaść w przeciętność, to ten rok, ostatni w gronie juniorów, musi należeć do niego – mówił przed sezonem 2017 Zenon Plech, żużlowy wicemistrz świata z 1979 roku.

Tak też się stało. Młody rybniczanin spoważniał, wziął się mocno za dbanie o sylwetkę i jego wielki talent eksplodował. Z obiecującego młodziana o dobrym nazwisku stał się najskuteczniejszym juniorem najlepszej żużlowej ligi świata, młodzieżowym drużynowym mistrzem świata oraz liderem i kapitanem rybnickiego ROW-u. Dziadek Antoni, pierwszy polski indywidualny medalista żużlowych mistrzostw świata (Göteborg 1966 – przyp. red.) byłby dumny.
Trener reprezentacji Polski – Marek Cieślak też nie miał wątpliwości i powołał 22-latka na niedawne zgrupowanie seniorskiej kadry do Zakopanego.

Kacper WORYNA: – Prawdę mówiąc, nie spodziewałem się tego. Miałem dobry sezon, ale było to dla mnie zaskoczenie. Bardzo chciałem podziękować trenerowi, za to, że mnie docenił. Może będę miał okazję wystąpić w tym roku z orzełkiem na piersi, w którymś z meczów towarzyskich reprezentacji. Byłby to dla mnie wielki zaszczyt.

Arkadiusz ADAMCZYK: Żużlową reprezentację w tym roku czeka walka o drużynowe mistrzostwo świata w nowej formule Speedway of Nations. Prawdziwe 5-osobowe zespoły zastąpi rywalizacja żużlowych par. Widzisz się w duecie na Wrocław, gdzie odbędzie się finał?
Kacper WORYNA: – Wydaje mi się, że jeszcze dużo czasu potrzeba, bym dostąpił takiego zaszczytu. W kadrze jest trzynastu zawodników, w tym wielu żużlowców ze znacznie większymi osiągnięciami i kwalifikacjami. Bardziej liczę na indywidualne eliminacje do mistrzostw świata i Europy.

Droga do eliminacji przyszłorocznego Grand Prix i tegorocznego SEC prowadzi przez Piłę, gdzie odbędzie się finał Złotego Kasku. Jak ci pasuje ten tor?
Kacper WORYNA: – Mam dobre wspomnienia, bo w Pile wygrałem w 2015 roku Srebrny Kask. Na pewno postaram się wywalczyć przepustkę do eliminacji. Trzeba jednak pamiętać, że najpierw muszę przebrnąć jeszcze półfinał i do tej Piły się zakwalifikować. Do międzynarodowych sukcesów prowadzi długa i ciężka droga, podczas której trzeba mieć szczęście. Nie można też zapominać o pokorze, bo tak w sporcie, jak i życiu człowiek wspina się wolno, a spada błyskawicznie. Po to jednak jeżdżę, by walczyć, więc dam z siebie wszystko.

Eksperci mówią, że nawet jak nie uda ci się w eliminacjach, to organizatorzy finałów mistrzostw Europy, jeśli chcą zapełnić Stadion Śląski, powinni ci dać „dziką kartę”.
Kacper WORYNA: – Nie wiem czy jestem, aż takim magnesem dla kibiców. Na pewno wolałbym sam sobie wywalczyć miejsce w finałach, ale jeśli się nie uda, a ktoś o mnie pomyśli, to dołożę wszelkich starań, aby przyciągnąć jak najwięcej kibiców na stadion w Chorzowie.

Miałeś okazję oglądać „Kocioł Czarownic” po remoncie?
Kacper WORYNA: – Tak. Zwiedziliśmy go z reprezentacją Polski i robi wrażenie. Zarówno sam stadion, jak i szatnie, czy miejsca do odnowy biologicznej. Gdybyśmy mieli coś takiego w speedwayu, to sport ten miałby zupełnie inny wymiar. Zobaczymy jeszcze jaki tor uda się przygotować organizatorom, ale na pewno chciałbym tam we wrześniu wystąpić czy to w turnieju SEC, czy w meczu towarzyskim reprezentacji z Resztą Świata.

Wróciłeś niedawno z obozu kadry w Zakopanem, gdzie pracowaliście pod okiem Arkadiusza Osienienko, specjalisty od przygotowania fizycznego, zawodnika K1. Było ciężko?
Kacper WORYNA: – Wycisk był niezły. Każdego dnia coś innego, bardzo urozmaicone zajęcia, na które chodziło się z przyjemnością. Spałem potem jak mały Kazio i dobrze, bo nie korciło mnie by w nocy podjadać.

Masz problem z utrzymaniem odpowiedniej wagi?
Kacper WORYNA: – Mam tendencje do przybierania, więc muszę się pilnować. Generalnie jestem z wagi zadowolony. Udało mi się ją utrzymać przez cały rok, dzięki temu, teraz w zimie, nie muszę się skupiać na diecie, tylko mogę koncentrować na szlifowaniu kondycji, wytrzymałości i siły.

Zdradzisz swą wagę?
Kacper WORYNA: – 64 kg, przy wzroście 175 cm. To oznacza dokładnie ten sam współczynnik BMI, co u Marca Marqueza mistrza świata w MotoGP. Staram się go podpatrywać, bo warto się wzorować na najlepszych sportowcach na świecie. Czytałem sporo o tym jak się odżywia, jak się przygotowuje.

Masz za sobą najlepszy sezon w karierze. Jakbyś się ocenił w szkolnej skali?
Kacper WORYNA: – Dałbym sobie czwórkę. Czemu? Bo, nie wygrałem wszystkiego, co było do wygrania. Było mnie stać na więcej. Nie wyszedł mi chociażby pierwszy turniej finałów indywidualnych mistrzostw świata juniorów w Poznaniu, przez co uciekł mi medal w całym cyklu. Finał indywidualnym mistrzostw PGE Ekstraligi, w którym zająłem drugie miejsce, dał mi bardzo dużo pewności siebie, więc w sumie nie ma na co narzekać, ale mam świadomość, że mogłem dać z siebie jeszcze więcej. Może w kolejnych latach będę miał nieco więcej potrzebnego w żużlu szczęścia i kiedyś dam sobie szóstkę.

Mocno odchorowałeś spadek ROW-u z PGE Ekstraligi?
Kacper WORYNA: – Mocno, nie mocno. Szczerze powiedziawszy jakbym się przyczynił do tego spadku, to bym musiał długo chorować. Niestety nie była to nikogo z zawodników jeżdżących wina. Jedyne co mnie boli, to to, że nie spadliśmy z przyczyn sportowych. Według regulaminu nie powinni nam odjąć punktów. Cieszę się jednak, że zostałem w ROW-ie i myślę, że uda nam się szybko wrócić do elity.

Grigorij Łaguta, przez którego dopingową wpadkę po meczu z Częstochową straciliście trzy ligowe punkty i w efekcie spadliście, twierdzi, że meldonium znalazło się w jego organizmie przypadkiem, razem z lekiem. Jaki masz pomysł aby bronić się przed tego typu przypadkami?
Kacper WORYNA: – Nawiązałem współpracę z bardzo dobrym dietetykiem z Rybnika, który w ogóle nie uznaje suplementacji i wszystko co mi jest potrzebne: witaminy, minerały mam w posiłkach. Od wszelkiego rodzaju odżywek, które kiedyś brałem, nawet głupiego BCAA (aminokwasy chroniące mięśnie – przyp. red.) czy białka, kompletnie się odciąłem. Żadnych wspomagaczy nie biorę i wszystkim polecam, by tak robili.

Zaliczyłeś po sezonie wyjazd do Australii z dziewczyną. Typowy relaks, czy były jakieś akcenty żużlowe?
Kacper WORYNA: – Jedynie taki, że przylecieliśmy w dniu Grand Prix Australii i udało się obejrzeć turniej w telewizji. Poza tym typowy relaks. Miesiąc kompletnego lenistwa i samych przyjemności. Było to jedno z moich marzeń życiowych. Od zawsze byłem zakochany w Australii i teraz jeszcze się to spotęgowało. Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się tam zamieszkać.

W takim razie musisz na żużlu zarobić dużo pieniędzy. Da się?
Kacper WORYNA: – Niewykluczone, że po zakończeniu kariery chwycę się jakiejś roboty. Dalej studiuję na AWF-ie, więc mam nadzieję, że znajdę jakąś pracę w Australii.

Mówi się, że prezes Krzysztof Mrozek by cię zatrzymać dał ci najwyższy kontrakt w I lidze.
Kacper WORYNA: – Ja mam najwyższy kontrakt? (zdziwienie) Szczerze, to po za tym co dopuszcza regulamin nic więcej prezes nie wymyślił, więc nie wiem skąd te plotki.

Jak przygotowania sprzętowe do nowych rozgrywek?
Kacper WORYNA: – Były odwiedzinki u mojego tunera Finna Rune Jensena. Silniki wkrótce będą do odebrania. Na Anglię (Woryna będzie jeździł w Poole Pirates, jak w przeszłości jego dziadek – przyp. red.) sprzęt już jest praktycznie gotowy, a teraz kończymy kompletować ten na Nice 1. LŻ. W sumie kupiłem tylko jeden nowy silnik. Do tego zostają „rakiety” z zeszłego roku, będą dalej serwisowane u Rune Jensena i Ryszarda Małeckiego.

Dużo było ofert w listopadowym okienku transferowym?
Kacper WORYNA: – Niby prezes Mrozek mówił, że chciały mnie wszystkie kluby PGE Ekstraligi, ale nie do końca tak nie było. Tzn. może i było, ale ja byłem skupiony na tym, by dobre relacje z rybnickim klubem zbudować.

Częstochowa, Wrocław, Zielona Góra, co ci nie pasowało w klubach z tych miast?
Kacper WORYNA: – To, że nie były Rybnikiem.

Niektórzy mówią jednak, że dlatego zostałeś w ROW-ie, iż za szybko wyskoczyłeś z publiczną deklaracją (tuż po ostatnim meczu ligowym z Toruniem – przyp. red.), że zostajesz i potem już trudno było ci się z tego wycofać.
Kacper WORYNA: – Jestem tego świadom, że publiczna deklaracja mogła mieć wpływ na moją decyzję. Gdybym gdzie indziej podpisał, to w Rybniku na pewno byłbym już zjedzony. Dla mnie słowo jest jednak droższe od pieniędzy. Jeżeli coś mówię, to tak jest i staram się tego trzymać w życiu. Gdybym złamał słowo, to oszukałbym samego siebie.

Jeden z prezesów klubu ekstraligowego mówił mi. – Kurde, prawie już przekonaliśmy ojca Woryny, ale Kacper się uparł, że nie zmieni klubu.
Kacper WORYNA: – Tak to już jest, że ja jestem osobą decyzyjną w teamie i najważniejsze jest dla mnie to, bym ja się czuł dobrze.

Prawdą jest, że prezes Mrozek obiecał ci wolną rękę po sezonie 2018, gdyby ROW-owi nie udało się wywalczyć awansu?
Kacper WORYNA: – Jest to prawdą. Bardzo mu na mnie zależy na moim rozwoju. Nasze relacje są jak ojca z synem i na pewno nie będzie mnie blokował. Za rok, jeśli moje wyniki pozwolą, na pewno będę chciał wrócić do PGE Ekstraligi. Mam nadzieję jednak, że dokonam tego z ROW-em.

Prezes przed kibicami złożył dość odważną deklarację. Ponoć w tym roku awans, a w przyszłym mistrzostwo Polski. Realny plan?
Kacper WORYNA: – Wszystko jest w życiu realne, nawet nasz spadek do II ligi. Trzeba mierzyć wysoko i mam nadzieję, że plan prezesa uda się zrealizować. Wykonujemy teraz naprawdę ciężką pracę, która oby zapewniła nam jesienią awans, a kiedyś w przyszłości radość z mistrzostwa Polski. Na pewno szkoda odejścia, zwłaszcza Maxa Fricke. Prezes mocno to przeżył. Przyszli jednak nowi zawodnicy, którzy nie są gorsi. Bardzo liczę zwłaszcza na Mateusza Szczepaniaka, który ma za sobą naprawdę wybitny sezon (najwyższa średnia w Nice 1. LŻ – przyp. red.). Jest Craig Cook, Andriej Karpow, wrócił Troy Batchelor. Doszedł też Artur Czaja, nasz synek ze Śląska. Mam nadzieję, że stworzymy fajną, dobrze rozumiejącą się, a przede wszystkim skuteczną ekipę.