Wspomnienie Alfreda Wrzeskiego. „Alma” i do tańca, i do różańca

 

Niestety, nie udało się dotrzeć do informacji, kto pierwszy nazwał Wrzeskiego „Almą”, co przylgnęło do niego nawet bardziej niż imię, czy rzadziej używany „Alik”. – W sumie nigdy tego nie dociekaliśmy, choć spotykaliśmy się przynajmniej raz w tygodniu, także rodzinami. Prawdopodobny rodowód „Almy” to fonetyczna zbitka związana z imieniem Alfred – kwituje przyjaciel ze wspólnej gry w AZS-ie Katowice i reprezentacji, a potem sąsiad „blok w blok” Kazimierz Mieleszczuk.
Wszyscy zgadzają się jednak, że ksywka kojarząca się z łacińskim „alma mater” („matki karmicielki”) dobrze oddaje naturę, charakter i usposobienie Wrzeskiego.

Wygięcia w locie

Z urodzenia katowiczanin. Mieszkał na ulicy Karbowej, na tak zwanym Grunfeldzie, w okolicy stawu niedaleko lotniska na Muchowcu. – Ojciec podczas wojny służył w Wehrmachcie, to był typowy dla Ślązaków pokręcony rodowód.

Po wojnie Grunfeld to nie była ciekawa dzielnica, środowisko raczej chacharskie, bijatyki były na porządku dziennym. Cud, że on stamtąd wyszedł na ludzi – wspomina Szczepan Moczygemba, rok młodszy były znakomity sędzia z Katowic, później przyjaciel Wrzeskiego.

Trafił jednak na wychowawcę wielu znakomitych sportowców w AZS-ie Katowice, Zdzisława Weissa. W barwach akademickiej drużyny debiutował w 1956 w I lidze, a w 1957 wywalczył wicemistrzostwo Polski w odmianie 11-osobowej. – Alma to był „talenciak”, niesamowicie sprawny. Do dzisiaj mam przed oczami te jego krzywe nogi i wygięcia w locie – uśmiecha się Moczygemba.

Grał na skrzydle i jako kołowy. – Jako rozgrywający też! – przekonuje profesor Janusz Czerwiński, starszy o 5 lat kolega z reprezentacji, później trener brązowej drużyny igrzysk w Montrealu (wraz ze Stanisławem Majorkiem) i prezes Związku Piłki Ręcznej w Polsce.

– W tamtych czasach byliśmy uniwersalni, Alfred miał cechy niezbędne w naszej dyscyplinie, był waleczny i odpowiedzialny – dodaje Czerwiński. „Zawodnik (…) wypracowujący dogodne sytuacje do oddawania strzałów, świetnie współpracujący z partnerami” – napisał pod sylwetką Wrzeskiego Władysław Zieleśkiewicz w książce „95 lat polskiej piłki ręcznej”.
Świetna współpraca to sformułowanie klucz.

Zagrał dla 60 tysięcy

W 1961 roku trafił do Śląska Wrocław, wówczas najlepszego klubu w Polsce, pod skrzydła Kazimierza „Kaju” Frąszczaka, przedwcześnie zmarłej legendy dolnośląskiego szczypiorniaka. – Został powołany do wojska, a Śląsk był klubem wojskowym, tak odbywały się wówczas „transfery”. Ale został we Wrocławiu po odbyciu służby i tam zakończył karierę. Do Katowic wrócili na prośbę żony Maryli – opowiada Moczygemba.

Był cenionym trenerem i wychowawcą. Tu nagradza chłopców z UKS 31 Rokitnica Zabrze. Fot. Archiwum Marcina Zubka

Był z generacji „przełomu”. Ze Śląskiem 12 razy zdobył mistrzostwo kraju, po 6 w obu odmianach ręcznej. W latach 1960-67 zagrał 45 razy w reprezentacji Polski, w „11” i w „7”. Trzykrotnie uczestniczył w mistrzostwach świata, w 11-osobowych dwukrotnie zajmował 4. miejsca.
1 maja 1962 roku wystąpił w niezwykłym meczu drużyn 11-osobowych Śląsk – Magdeburg na Stadionie Śląskim. Widownia liczyła ponad 60 tysięcy widzów, czekała na mecz piłki nożnej, ale rekord frekwencji w Polsce będzie trudny do pobicia.

– Pod szyldem obu drużyn tak naprawdę wystąpiły reprezentacje Polski i NRD. Zwykle na 12 zawodników kadry w protokole, dziesięciu pochodziło ze Śląska. W tamtym meczu byli też zawodnicy z Opola i Gdańska – wspomina Mieleszczuk, inny uczestnik tamtego wydarzenia. Dodajmy, że „Śląsk” prowadził do przerwy 8:5, ale przegrał 10:11.

W Grecji się nie dorobił

Sportową karierę zakończył w pamiętnym – dla polskiego futbolu – roku 1973. Już rok później objął męski zespół Sparty Katowice. Wziął wówczas do drużyny Janusza Szymczyka, ledwie po wieku juniora. – Wprowadził do Sparty dużo młodzieży. Był bardzo konkretnym trenerem, wiedział, czego chce. Potrafił dać w kość. Nieraz padałem na twarz, ale nie było zmiłuj – śmieje się Szymczyk.

Gdy Sparta wpadła w kłopoty, jego pracę zauważono w Zabrzu. Już w pierwszym sezonie doprowadził Pogoń do wicemistrzostwa kraju. Jako trener nigdy jednak nie wywalczył tytułu. – Opowiadał kiedyś, że w Grecji w ostatniej akcji jego zawodnik nie rzucił karnego i dlatego nie zostali mistrzem – przypomina sobie Marcin Zubek, prezes Śląskiego ZPR.
Do Grecji wyjechał w roku 1990 za wstawiennictwem Czerwińskiego.

– Uczyłem tam ręcznej od podstaw, prowadziłem reprezentację, ale wracałem do Polski. Chciałem mieć jednak kontynuatora, poleciłem Almę. Pracował w szkole w Atenach i w klubie Doukas, miał opinię bardzo kompetentnego fachowca i wspaniałego człowieka – relacjonuje profesor.
W Grecji pracował trzy lata, ale się nie dorobił.

– Mówił, że został wyrolowany. W tym czasie w Grecji nastąpiło przewalutowanie pieniędzy i sporo na tym stracił – wspomina Zubek.
Z Grecji przywiózł coś jednak. – Jak się na nas wkurzył, to nie przeklinał po polsku. Rzucał „kikalis malaka” i już wiedziałyśmy, że nie jest dobrze – śmieje się Jolanta Eksterowicz-Pietruszka, była zawodniczka AZS-u Katowice.

Potrafił dopiec

Pod jego okiem fachu uczyło się kilku znanych później śląskich trenerów, w tym Szymczyk. – Gdy zostałem trenerem, od razu zaproponował, że teraz już możemy sobie mówić po imieniu. Był wzorem. Bardzo sobie ceniłem jego zdanie, wskazówki, często rozmawialiśmy – uśmiecha się Szymczyk. Uczeń ograł mistrza, gdy jego AKS Chorzów pokonał prowadzoną przez Wrzeskiego Zgodę. – Ale nigdy nie robiliśmy z wzajemnych potyczek rywalizacji – dodaje.

– Janusz był od Almy spokojniejszy. Bo jak Wrzeskiemu coś się nie podobało w sędziowaniu, to oj, potrafił dopiec – przyznaje Zubek, sam do niedawna sędzia.

– Alma wyrzucał zmarłemu już Adamowi Pecoldowi, że nigdy nie chciał asystenta, że nikogo nie wychowuje – przypomina sobie Moczygemba.
Po powrocie z Grecji zdecydował się na pracę z drużynami żeńskimi – najpierw w AZS Katowice, a potem w Zgodzie Bielszowice. – Miał do kobiet podejście, a wiadomo, że to niełatwa i delikatna materia. Pytał jedną, co ty taka nadąsana, a ona, że trener to ją objął, a mnie to nie – śmieje się Moczygemba.

Podopieczne Wrzeskiego czują wielki żal. – To był bardzo ciepły człowiek. Nigdy nie patrzył na zegarek, zawsze miał czas, żeby z nami porozmawiać, nie tylko o ręcznej. Wielka szkoda, że odszedł – mówi była skrzydłowa Zgody, Bogusława Szulc.

– Na pierwszy rzut oka wydawał się oschły, ale jak go się bliżej poznało, był trenerem z najbardziej ludzką twarzą, jakiego miałam w karierze. I do tańca, i do różańca. Gdy po ostatnim meczu wiedziałyśmy, że się z nami żegna, w autobusie był ogólny płacz. Gdy się spotykaliśmy po latach, zawsze był przez nas obwieszony jak niedźwiadek, wyściskany i wycałowany. Świetny trener i człowiek. To olbrzymi cios, że odszedł – wyznaje Eksterowicz-Pietruszka.

Tchnął życie

Współpracę z Wrzeskim chwalił sobie także wieloletni działacz i prezes Zgody Krystian Mrochen. – Zrobił dużo dla naszego klubu, nawet gdy już nie był trenerem. Koordynował szkolenie młodzieży, wielu rzeczy nas nauczył. I poza tym był człowiekiem bezkonfliktowym. Jak coś mu się nie podobało, mówił wprost, przedstawiał jak problem do rozwiązania, nigdy nie miał pretensji, nie żywił urazy – wspomina Mrochen.

Po drugiej przygodzie z męską Pogonią Zabrze (1997-99) skończył z trenerką. W latach 2001-03 był wiceprezesem ZPRP, a przez ponad 12 lat, do 2016 roku, stał na czele Śląskiego Związku Piłki Ręcznej, a potem został jego prezesem honorowym. – Miał dar zjednywania ludzi, potrafił ich integrować, można się było tego od niego uczyć. Za jego prezesury nasze środowisko znów zaczęło się ze sobą spotykać, na nowo tchnął w nie życie – przekonuje Zubek.

Moczygemba przekonuje, że największą zadrą w jego życiu było to, że z żoną nie mieli dzieci. – Bardzo mu to dokuczało. Wielokrotnie żałował, że w jego czasach nie było takich możliwości – in vitro – jakie są dzisiaj – mówi Moczygemba. – Zawsze ciepło odnosił się do naszych dzieci. Widać było, że miał niezaspokojony instynkt ojca i dziadka – dodaje Zubek. – Był bardzo religijny, przestrzegał postów – wtedy odmawiał alkoholu – uśmiecha się Moczygemba.

Namiętnie czytał. – Książki pochłaniał w ilościach niezliczonych, wielokrotnie przynosiłem mu je całymi torbami. Biblioteki miał przenicowane. Dlatego rozmowa z nim była zawsze ciekawa, to był bardzo oczytany facet, świetny kompan – wspomina Moczygemba.

***

Uroczystości żałobne Alfreda Wrzeskiego odbędą się w poniedziałek 16 grudnia o godz.10.30 w Parafii Podwyższenia Krzyża Świętego i Matki Bożej Uzdrowienia Chorych przy ul. Mieszka I 6 w Katowicach, a następnie na cmentarzu przy ul. Sienkiewicza w Katowicach.

 

Na zdjęciu: 2016 rok, podczas 80. urodzin profesora Janusza Czerwińskiego na zamku Ryn. Obok następca w Śląskim ZPR, Marcin Zubek.