Wszołek z powrotem w Warszawie

Ze stolic do stolicy i znów w stolicy. Tak wyglądają ostatnie miesiące Pawła Wszołka, który po nieudanym podboju Niemiec szybko wrócił do Legii.


Gdy jego kontrakt z „Wojskowymi” wygasał, dużo było dywagacji wokół całej sprawy. Legia chciała prolongować umowę piłkarza, ale on sam kręcił nosem. Wiedział – co potwierdził m.in. prezes Dariusz Mioduski – że jego usługami są zainteresowane europejskie kluby, więc wybrał ciekawszą ofertę. Wpływu na to nie miał raczej fakt głośnej kłótni, do jakiej doszło między nim a trenerem Czesławem Michniewiczem w lutym ubiegłego roku, ani to, że pod koniec sezonu doświadczony zawodnik grał rzadziej.

Przeprosił po latach

Wszołek zdecydował się więc na transfer do Unionu Berlin. Nie było to zresztą jego pierwsze podejście do Niemiec, bo w 2013 roku, gdy był jeszcze młodym graczem sypiącej się Polonii Warszawa, do siebie chciał go ściągnąć Hannover 96. Jego ówczesny dyrektor sportowy, Joerg Schmadtke, przybył nawet do Polski, by porozmawiać z Wszołkiem i jego stroną, ale sam zawodnik nie chciał wówczas iść do H96. Wokół 20-latka panował wtedy ogromny zamęt, on sam nie wiedział, co się do końca dzieje, swoje mącili również agenci… Schmadtke wściekł się na niego, bo był przekonany, że ten wstępnie zgodził się na transfer, choć sam Wszołek niczego takiego nie powiedział. Chaos doprowadził do nieporozumienia i w jednym z pierwszych wywiadów po przejściu do Unionu skrzydłowy od razu to sprostował, przepraszając po latach Schmadtke, jeśli poczuł się urażony.

Ów wywiad był niestety jednym z najciekawszych epizodów Wszołka w Berlinie. Przez całą jesień zawodnik zagrał dla „Żelaznych” tylko w jednym spotkaniu. Wszedł z ławki w dogrywce Pucharu Niemiec z trzecioligowym Waldhof Mannheim. I tyle. Poza tym tylko dwa razy usiadł na ławce rezerwowych w Bundeslidze, w pozostałych przypadkach regularnie znajdując się poza kadrą.

Niepotrzebny

Trzeba jednak podkreślić, że taki obrót spraw nie był wbrew pozorom niczym zaskakującym. Z dwóch Polaków, którzy latem trafili do ekipy ze wschodniego Berlina, to po Tymoteuszu Puchaczu oczekiwało się dużo więcej. Wszołek natomiast… mniej więcej spełnił oczekiwania. Union po fantastycznym sezonie załapał się do europejskich pucharów. Trafił do fazy grupowej Ligi Konferencji, co było dla niego rewelacyjnym wynikiem. Z tego powodu latem działacze nie hamowali się i ściągnęli… 16 zawodników. Trzeba jednak dodać, że odeszło ich z kolei 13 (i tych, co grali dużo, i tych, co grali sporadycznie).

Koniec końców kadra została odpowiednio poszerzona, a Wszołek był właśnie jedną ze sprowadzonych alternatyw. Od początku było wiadomo, że Polak nie wygra rywalizacji z kapitanem Christopherem Trimmelem, który występuje na prawym wahadle Unionu. Wyraźnie nad nim w hierarchii był także Norweg Julian Ryerson. Legionista był tylko i wyłącznie darmowym zabezpieczeniem, które nie niosło ze sobą żadnego ryzyka – a może się kiedyś przyda. Okazało się jednak, że kontuzje nie otwarły mu drogi do składu, podobnie jak jego rywale nie narzekali na zmęczenie. Union jesienią pożegnał się z Ligą Konferencji, więc kadrę można było odchudzić. Trener Urs Fischer miał co prawda powiedzieć Wszołkowi, że ten wiosną dostanie swoją szansę, ale trochę się ta obietnica nie trzymała kupy. 29-latek nie chciał więc czekać i wybrał powrót do Legii.

– Nie trzeba było długo namawiać mnie do powrotu – mówił Paweł Wszołek.

– Chwile przeżyte za trenera Vukovicia były jednymi z najpiękniejszych w mojej karierze. Zdobyłem swoje pierwsze mistrzostwo Polski, mieliśmy świetną, zgraną ekipę – cieszył się zimowy nabytek Legii.


Na zdjęciu: Paweł Wszołek po raz kolejny przywdzieje barwy Legii Warszawa.
Fot. Rafał Oleksiewicz/Press Focus