Wszystko przed nami!

Jeszcze nic się nie rozstrzygnęło, to zaledwie dwa mecze – takie głosy dobiegają zarówno z Katowic, jak i Tychów.


Hokeiści GKS-u Katowice stworzyli solidny fundament pod obronę tytułu mistrzowskiego – wygrali dwa spotkania w Tychach. Rywalizacja przenosi się teraz do „Satelity”; kibice „GieKSy” są przekonani, że będzie świętowanie. Jednak główni aktorzy chuchają na zimne, bo zdają sobie sprawę, że rywal na pewno postawi trudne warunki.

Kreowanie bohatera

– Przegrywamy 0-2, ale w półfinale było podobnie i potrafiliśmy odwrócić losy rywalizacji z Unią na jej terenie. Musimy przede wszystkim poprawić naszą skuteczność – mówił tyski napastnik, Bartłomiej Jeziorski, który rozgrywa swój najlepszy sezon. – Może i sezon mam udany, ale mecze finałowe są kiepskie w moim wykonaniu – błyskawicznie dodał sympatyczny „Jezior”.

Tyscy hokeiści są na bakier ze skutecznością. W drugim spotkaniu oddali 38 strzałów (22 w 2. tercji) i zdobyli zaledwie jednego gola. – To nie są uderzenia na zdobycie gola, lecz strzały dla samego strzału – podkreśla legenda nie tylko tyskiego klubu, ale i całego polskiego hokeja, Henryk Gruth. – John Murray to solidny fachowiec, ale tyscy hokeiści sami efektownie wykreowali go na bohatera. Ich uderzenia nie były do końca precyzyjne i katowicki bramkarz nie miał z nimi żadnych problemów.

Dojrzała gra

W szatni katowiczan wszyscy doskonale zdają sobie sprawę, że choć początek finałowej rywalizacji jest bardzo dobry, to jednak do obrony mistrzostwa jeszcze daleko. – Zapominamy o wygranych i do kolejnego meczu przystępujemy tak jakby rywalizacja dopiero się rozpoczynała – przekonywał po meczu napastnik „GieKSy”, Mateusz Bepierszcz.

– Katowicki zespół zaimponował mi niezwykle konsekwentną oraz dojrzałą grą – dodaje Gruth. – Po meczach finałowych nie oczekiwałem fajerwerków, ale stoją na dobrym poziomie i chyba odzwierciedlają siłę naszej ligi. W grze obu zespołów jest sporo nerwowości, tylko że katowiczanie wykazują więcej opanowania, co sprawia, że w serii prowadzą 2-0. Trzeba jednak podkreślić, że teraz będzie się im grało z jeszcze większym obciążeniem. Katowiccy kibice będą bowiem oczekiwali wygranych. Ciekawy jestem, jak zawodnicy sobie z tym poradzą, choć wśród nich jest wielu z dużym doświadczeniem. To może pomóc w walce ze stresem.

Przewagi do poprawy

Nie tylko skuteczność, ale również gra w przewadze jest poważnym mankamentem tyskiej drużyny. W dwumeczu na Stadionie Zimowym grała w ten sposób 8 razy, a wykorzystała tylko jedną szansę, gdy w boksie kar przebywał Joona Monto. Ba, były takie okres gry, że w liczebnej przewadze tyszanie nie oddali ani jednego strzału. Natomiast „GieKSa” grała 4 razy i zdobyła 2 gole, czyli może się pochwalić 50-procentową skutecznością. Zwycięstwo zapewniły trafienia Juraja Simka i Matiasa Lehtonena.

– Przy wyrównanych drużynach takie właśnie sytuacje decydują o zwycięstwie – podkreśla Gruth. – Gdy tyszanie grali w przewadze, odnosiłem wrażenie jakby się potwornie męczyli. Ten element jest również do poprawy. Najbliższy – środowy – mecz jest z serii „być albo nie być”. Wygrana katowiczan postawi ich w doskonałej sytuacji i obawiam się, że rywale nie będą w stanie się już podnieść. Z kolei zwycięstwo pozwoli tyszanom wrócić do gry i podtrzymać nadzieję na mistrzostwo. Wciąż jest ono sprawą otwartą, choć katowiczanom bliżej do niego.

Obie drużyny dobrze prezentują się pod względem fizycznym. Katowiczanie mają za sobą już 16 meczów w play offie, w tym 10 wygranych. Do pełni szczęścia brakuje im jeszcze dwóch. Natomiast tyszanie mają za sobą 13 potyczek, w tym 5 przegranych. Sztab trenerski GKS-u Tychy pewnie się zastanawia, jakich roszad dokonać, by zespół funkcjonował lepiej niż w miniony weekend.


Na zdjęciu: Jean Dupuy (w białej koszulce) w drugim meczu dwa razy znalazł się w sytuacji sam na sam z Johnem Murrayem. Ale bramkarz z Katowic był górą.

Fot. Łukasz Sobala/PressFocus