Wydarzenie kolejki. Nie ma to jak w domu

23 lata kibice Rakowa czekali na pełnoprawny powrót najwyższej polskiej ligi na stadion przy Limanowskiego. W końcu mogli zobaczyć mecz swojego zespołu na własnym obiekcie.


Powrót na Limanowskiego był dla nich słodko-gorzki. Raków prowadził 2:0 i wydawało się, że niepokonany lider z Poznania znów nie zdobędzie stadiony częstochowian. Lechici jednak pokazali charakter i wywieźli z Częstochowy jedno „oczko”.

Fani nie mieli jednak na co narzekać – pod względem piłkarskim kolejny raz oba zespoły pokazały to, co najlepsze. Jedynie żal, że kibice gości nie mogli obserwować meczu z perspektywy trybun – ta część stadionu nadal jest w budowie.

Mimo to obiekt był wypełniony do ostatniego miejsca. „Mecz Raków – Lech z wysokości trybun ogląda 5200 kibiców. To oznacza pierwszy komplet w pierwszym ligowym meczu przy Limanowskiego w tym sezonie!” – pisał na swoich mediach społecznościowych rzecznik klubu, Michał Szprendałowicz.

Mobilizacja w Rakowie przed meczem była ogromna. Klub co rusz przypominał karnetowiczom, by informowali o tym, że są zaszczepieni oraz że z różnych przyczyn nie pojawią się na obiekcie. Dzięki temu ostatnie kilkaset biletów zostało kupionych w dniu meczu, a trybuny zostały zapełnione.

Oczywiście przyciągał ich rywal, bo trudno wyobrazić sobie komplet w środku tygodnia podczas spotkania z Radomiakiem. Mimo to przy Limanowskiego można spodziewać się dobrej frekwencji. Będzie to zarazem kolejna sugestie fanów w kierunku częstochowskiego magistratu. Nie od dziś wiadomo, że kibice Rakowa nie żyją ze swoimi władzami w najlepszych relacjach, a kością niezgody jest między innymi właśnie stadion. Frekwencja na niedzielnym meczu może być jednak sugestią dla miasta, że warto jednak mocniej zainwestować w częstochowską piłkę nożną.

Mecz z Lechem był także ważny dla Tomasza Petraszka. Czech w 29 minucie pojawił się na boisku zmieniając kontuzjowanego Milana Rundicia. Był to dla niego pierwszy ligowy mecz od 25 października 2020 roku, gdy Raków mierzył się ze Stalą Mielec. Dla Petraszka podobnie jak dla całego zespołu był to słodko-gorzki wieczór. Czech w defensywie prezentował się bardzo solidnie – wyglądał tak, jakby ostatni mecz rozegrał nie rok temu, a tydzień.

Z drugiej strony miał udział przy straconych golach. Przy pierwszym trafieniu dla Lecha zatrzymał pierwsze dośrodkowanie Jakuba Kamińskiego. Piłka jednak ponownie spadła pod nogi skrzydłowego „Kolejorza”, który podaniem obsłużył Joao Amarala. 15 minut później po jego faulu na Kamińskim sędzia podyktował rzut karny, który wykorzystał Mikael Ishak.



Można jednak się spodziewać, że z każdym tygodniem forma jednego z kapitanów będzie rosnąć. Jeżeli kontuzja Rundicia okaże się poważniejsza, to Petraszek będzie pierwszym wyborem Marka Papszuna na kolejne spotkania, a Czech może znów stanowić o sile defensywy Rakowa, jak również i ofensywy – w polu karnym rywali czuje się jak ryba w wodzie.

Częstochowianie w starciu z Lechem stracili jednak nie tylko dwa punkty, ale i tyle samo zawodników. Jeszcze w pierwszej połowie szkoleniowiec Rakowa był zmuszony dokonać dwóch zmian. Poza Rundiciem boisko musiał także opuścić najlepszy strzelec częstochowian w tym sezonie ligowym, Marcin Cebula.

Do tego wszystkiego dochodzą urazy Ivana Lopeza, który dzień przed spotkaniem z Lechem doznał kontuzji oraz Vladislavsa Gutkovskisa, który, jak sam wspominał w przerwie meczu niedługo wróci do treningów. To kolejny problem Papszuna. Wydawało się, że problemy ze zdrowiem opuściły szatnie Rakowa. Te jednak wróciły, przez co zespół z Limanowskiego prawdopodobnie nie będzie mógł jeszcze zaprezentować swojej „galowej” jedenastki.


Na zdjęciu: Mimo remisu z Lechem Raków miał się z czego cieszyć. Po 23 latach do Częstochowy w pełnej krasie wróciła ekstraklasa.

Fot. Tomasz Kudala/PressFocus