Wydarzenie kolejki. Po mistrzostwo z falstartem

Wydawało się, że nic nie odbierze Lechowi efektownej wygranej na inaugurację 2022 roku. Lider się jednak nie popisał, tracąc i tak niewielką przewagę nad peletonem.


Potężny kadrowo Lech z dużym spokojem szlifował formę na wiosnę. W dobrze funkcjonującej lokomotywie wystarczyło wprowadzić kilka poprawek, ale ekstraklasowi przeciwnicy też nie leżeli brzuchami do góry. W efekcie mimo prowadzenia 3:1 lider zawiódł i wywiózł z Krakowa tylko punkt.

Potrzeba rehabilitacji

– Nie mówię, że dwubramkowe prowadzenie nas uśpiło, bo nie w tym rzecz. Ale tak jak w pierwszej połowie początkowe dwadzieścia minut zagraliśmy słabo, tak te ostatnie również były słabe. Popełniliśmy mnóstwo indywidualnych błędów, straciliśmy przewagę i pierwszy raz straciliśmy trzy gole w meczu ligowym. Jest to dla mnie spory materiał do analizy. Strata punktów boli – mówił po spotkaniu trener Lecha Maciej Skorża. Już przed startem rundy było wiadomo, że przewaga 4 punktów nad drugą Pogonią nie jest niczym imponującym i pewnym. Teraz, gdy szczecinianie wygrali, a również Raków dołożył 3 „oczka” do swojego dorobku, sprawa jest dla Lecha jeszcze bardziej stykowa.

Dobre wejście w nowy rok jest istotne, bo pomaga nabrać drużynie rozpędu. Jest to ważne również z punktu widzenia mentalnego, więc najbardziej na wpadce Lecha skorzystali najmocniejsi konkurenci – czyli Pogoń i Raków. – Taki jest futbol. Nie zawsze można wygrać. Na szczęście zachowaliśmy pierwszą lokatę w tabeli i w kolejnym spotkaniu chcemy się zrehabilitować znacznie lepszym występem i zwycięstwem – skomentował po spotkaniu lewy obrońca poznaniaków, Pedro Rebocho.

Czuli od początku

Lech na pewno musi pracować nad regularnością. Sam trener Skorża wspomniał o tym, że „Kolejorz” źle zaczął i źle skończył spotkanie. Jego „środek” był jednak bardzo dobry. Drużyna prowadzona przez fenomenalnego Joao Amarala najpierw wyrównała wynik, a potem zdobyła dwubramkowe prowadzenie. Portugalczyk miał zresztą udział przy wszystkich golach. Marne to jednak pocieszenie, skoro w ostatnim kwadransie lechici zdrzemnęli się, co Cracovia bezlitośnie wykorzystała.

– Przez całe spotkanie można było odczuć, że mamy problem ze stałymi fragmentami gry w wykonaniu rywali. Od początku stwarzali pod naszą bramką sporo zagrożenia właśnie po dośrodkowaniach. Nie broniliśmy się wystarczająco dobrze jako zespół, byliśmy zbyt nerwowi i na pewno nie powinno być tak, że prowadząc 3:1, ostatecznie tylko remisujemy mecz. Za tydzień musimy się poprawić. Do końca sezonu pozostało nam do rozegrania jeszcze wiele meczów i w nich także musimy pokazać się z lepszej strony – słusznie zauważył pomocnik Jesper Karlstroem.

Chłopak z Bojszów

Oczywiście w całej krytyce Lecha nie należy zapominać o Cracovii, której należą się pochwały. Przez większość rundy jesiennej „Pasy” prezentowały się apatycznie. Trener Jacek Zieliński tchnął w zespół nowe życie i choć „środek” spotkania należał do Lecha, krakowianie się nie poddali. Słowa uznania należą się młodemu Jakubowi Myszorowi z rocznika 2002. Pochodzący z górnośląskich Bojszów skrzydłowy to syn znanego z ekstraklasowych boisk Wojciecha, który śladami taty wchodzi teraz na najwyższy poziom w Polsce.

19-latek pojawił się na boisku w 74 minucie przy wyniku 1:3 i odegrał kluczową rolę w odrobieniu strat przez Cracovię. Najpierw sam zdobył gola, a potem dograł do Filipa Balaja (również zmiennika), notując remisową asystę. – Cieszymy się, że nasze zmiany dwukrotnie przyniosły efekt bramkowy – mówił zadowolony Zieliński.


Fot. Łukasz Sobala/PressFocus