Wydarzenie kolejki. Zmasakrowany wicemistrz Polski

W pojedynkach z Cracovią Raków Częstochowa najczęściej jest chłopcem do bicia.


Raków Częstochowa, jak na polskie warunki, to drużyna, przed którą wszyscy przeciwnicy powinni czuć respekt. Zespół prowadzony przez trenera Marka Papszuna przecież nieprzypadkowo w dwóch poprzednich sezonach dwukrotnie sięgnął po Puchar Polski i dwukrotnie zdobył wicemistrzostwo kraju, przegrywając wyścig po mistrzowską koronę najpierw z Legią Warszawa, a potem z Lechem Poznań.

Jest jednak w ekstraklasie zespół, który należy uznać za prawdziwą zmorę ekipy spod Jasnej Góry. Podopieczni trenera Marka Papszuna może nie boją się Cracovii tak jak niegdyś niewierni bali się łamania kołem, ale doświadczenia kilku ostatnich lat mogą sprawić, że częstochowianie wpadną w kompleksy.

Raków do piłkarskiej elity powrócił w 2019 roku i od tamtej pory nie udało mu się pokonać „Pasów” na ligowym podwórku. W siedmiu kolejnych potyczkach z drużyną z Kałuży Raków zdołał wyszarpać tylko trzy punkty, więc obecna drużyna trenera Jacka Zielińskiego jest przez częstochowian najbardziej znienawidzonym przeciwnikiem. Sobotnia porażka pod Wawelem jest najwyższą przegraną Rakowa od trzynastu miesięcy. Pierwszego sierpnia ubiegłego roku w identycznych rozmiarach zmasakrowała częstochowską drużynę Jagiellonia Białystok.

Wróćmy jednak do teraźniejszości.

– To był bardzo dziwny mecz, ktoś chyba rzucił na nas czary, bo nie możemy wygrać z Cracovią w ekstraklasie – kręcił z niedowierzaniem głową trener Rakowa Marek Papszun.

– Te mecze nie są złe w naszym wykonaniu i to nie jest tak, że Cracovia zdecydowanie wygrywała, zdominowała nas. W ostatnim meczu po prostu bezlitośnie wykorzystała nasze błędy. Te spotkania są takie, że ciągle jest niefart. Pamiętam, jak kiedyś sędzia pomylił się i uznał Cracovii gola na 2:2 w ostatniej akcji spotkania. Teraz nie mam pretensji do sędziowania. Jest coś takiego, że Cracovia mocno nas karci.

Cały w skowronkach był natomiast szkoleniowiec Cracovii, Jacek Zieliński. Nic dziwnego, bo we wcześniejszych czterech potyczkach ligowych jego drużyna zdobyła raptem jeden punkt. Przełom nastąpił we właściwym momencie i to nie z byle jakim przeciwnikiem.

– Wygraliśmy bardzo ważny i trudny mecz – cieszył się 61-letni trener, który w sezonie 2009/2010 sięgnął z Lechem Poznań po mistrzostwo i Superpuchar Polski.

– To jest najważniejsze, bo wynik idzie w świat. Spodziewaliśmy się trudnego spotkania, ale sami zagraliśmy tak, aby trochę „pocierpieć”. Oddaliśmy pole Rakowowi, aby grać tak, jak lubimy. To się powiodło i jestem dumny z chłopaków, jak zrealizowali założenia taktyczne. Cieszę się z bramki Jewhena Konoplanki, bo długo na nią czekał. Pięknie wykonał rzut wolny. Cieszę się z dwóch bramek Michała Rakoczego, który potwierdził, że jest najlepszym młodzieżowcem w ekstraklasie. Powiedziałem chłopakom w szatni, że w takim meczu człowiek może być dumny z drużyny stojąc przy bocznej linii. Mam nadzieję, że te złe demony, które towarzyszyły nam w czterech ostatnich meczach, to już przeszłość.

Na razie „Pasy” w tabeli PKO BP Ekstraklasy zajmują czwarte miejsce z dorobkiem 13 punktów i chyba jeszcze nie powiedziały ostatniego słowa. Chociaż, kto wie?


Na zdjęciu: Piłkarze Cracovii mają powody, by świętować. Przecież nie co tydzień odsyła się do kąta wicemistrza Polski.
Fot. Marcin Bulanda/PressFocus