Wynik był nieistotny

I te zadania zostały wykonane, choć nie ma sensu przekonywać, że oba warianty gry biało-czerwoni opanowali w równym stopniu. Po przemodelowaniu systemu po przerwie, gra reprezentacji Polski siadła bowiem na tyle, że można śmiało stawiać tezę, że wariant 1 – 3 – 5 – 2 nie jest dopracowany na poziomie mundialowym. Tyle że już kilka tygodni temu Maciek Rybus powiedział – w autoryzowanym, opublikowanym na łamach „Sportu” wywiadzie – że w jego ocenie ćwiczenie tego schematu to zwykła… ściema. Przed Senegalczykami i całą resztą towarzystwa z grupy H. Zatem – niech to rywale się martwią, czy nasz selekcjoner wykonuje pozorowane ruchy w tej materii, czy mimo postępów wolniejszych od zakładanych, rzeczywiście chce jak najlepiej wyszlifować również alternatywną taktykę.

Nawałka nie forsował obciążeń

Dwa lata temu, w analogicznym okresie przygotowań do Euro 2016 biało-czerwoni, przegrali z Holandią, i generalnie zaprezentowali się znacznie mizerniej niż w piątek w Poznaniu. Świeżości brakowało tak bardzo, że nawet o namiastkę fajerwerków na boisku było bardzo trudno. Przy Bułgarskiej dostaliśmy zatem dowód, że Nawałka i jego sztabowcy wyciągnęli wnioski. I skorygowali – w sumie przecież udane – przygotowania sprzed dwóch lat. Potwierdził to zresztą w rozmowie ze „Sportem” przeprowadzonej podczas zgrupowania w Arłamowie Łukasz Piszczek (cały wywiad w specjalnym dodatku „Skarb na Mundial”, który będzie można nabyć już od 13 czerwca): – Skoro do pierwszego meczu pozostało jeszcze kilkanaście dni, to wiadomo, że z selekcjonerem i całym sztabem rozsądnie planowaliśmy, co dla każdego zawodnika jest najważniejsze i najlepsze. A trener Nawałka potrafi wszystko naprawdę dobrze wyważyć. Od fizjoterapeutów wiedział, jak się czujemy, a dodatkowo byliśmy przecież monitorowani non stop, badania były na porządku dziennym. Selekcjoner miał więc świadomość, że obciążenia nie zawsze muszą być najwyższe. Gdy więc komuś coś przeszkadzało, mógł zejść na nieco niższy pułap. Nie pracowaliśmy więc cały czas jednakowo ciężko, i właśnie tak powinno to – w moim odczuciu – wyglądać – przyznał doświadczony stoper Borussii Dortmund.

Turbo włączone przez… Lewego

Zapewne właśnie z tego powodu, że śruba nie była tak mocno dokręcona, jak przed mistrzostwami Europy we Francji – czemu zresztą trudno się dziwić, skoro podstawowi kadrowicze postrzeli się o dwa lata – w Poznaniu kibice zobaczyli fragmenty tak dobrej gry, jakiej na dobrą sprawę trudno było spodziewać się 11 dni przed potyczką z Senegalem na inaugurację mundialu. Co więcej, między 19. a 38. minutą biało-czerwoni – w komplecie, a nie tylko Kamil Grosicki – włączyli turbo i odjechali rywalom o dwa poziomy. Napędzili się tak bardzo, że mocno rezerwowy skład Chilijczyków był zupełnie bezradny. W omawianym okresie Grzegorz Krychowiak ponownie był – jak przez całe Euro 2016 – dominatorem w środka pola (co docenił również selekcjoner, nieprzypadkowo przekazując w drugiej części kapitańską opaskę piłkarzowi ostatnio występującemu w West Bromwich Albion). Kuba Błaszczykowski imponował finezją na skrzydle, na drugim równie błyskotliwie dryblował Grosik.

Podstawową różnicę zrobił jednak Robert Lewandowski, który przed – i w trakcie ME – był przemęczony, wycofany, chyba nawet lekko apatyczny, a już z całą pewnością – daleki od formy. Teraz zademonstrował natomiast nie tylko klasę, ale i to, że jest głodny gry. Aktywny był także w głębi pola i na skrzydłach, a tak zachowuje się zawsze – występując w zespole narodowym – kiedy znajduje się w optymalnej dyspozycji. Również, a może przede wszystkim strzeleckiej, którą swej dawnej klubowej publiczności z Bułgarskiej zaprezentował w 31. minucie. Lewą, a zatem nogą drugiego wyboru, huknął nie do obrony zza linii pola karnego w okienko, gdy tylko rywale pozostawili mu odrobinę swobody.

Optymizm w kwestii Błaszczykowskiego

Kiedy na początku maja, jeszcze przed powrotem Błaszczykowskiego na boiska Bundesligi, rozmawiałem z wujkiem Jakuba Jerzym Brzęczkiem, trener Wisły Płock w następujący sposób stawiał sprawę: – Kuba jest dziś w takiej dyspozycji, że spokojnie może pograć jeszcze dwa, trzy sezony na bardzo wysokim poziomie. Zwłaszcza jeśli będzie prowadzony z wyczuciem i będzie grał do przodu; na występy na prawej obronie, gdzie też sobie radzi, szkoda po prostu jego jakości. Musi tylko być top przygotowany siłowo i szybkościowo. Tak jak teraz. Jeśli mam być szczery, to nie byłbym wcale zdziwiony, gdyby przy swoich ogromnych umiejętnościach i inteligencji znów na turnieju okazał się najbardziej wartościowym zawodnikiem naszej reprezentacji…

… czyli tak, jak miało to miejsce podczas Euro we Francji, dokąd poleciał także… nieprzemęczony. Wówczas sporadycznie grywał bowiem w zespole Fiorentiny. Co ciekawe, Nawałka przekonywał wtedy – w prywatnej rozmowie – że to nawet lepsze, niż gdyby Błaszczykowski był mocno eksploatowany w Serie A. Przy doświadczeniu Kuby, jeśli zdrowie dopisuje, tak łatwo bowiem nie schodzi się z wysokiego poziomu sportowego. Zaś steranym mięśniom i kościom odpoczynek służy najlepiej. W piątek w Poznaniu dostaliśmy sygnał, że z dynamiką pomocnika VFL Wolfsburg wszystko jest w porządku, natomiast kondycja – wymaga jeszcze nieco pracy. I oczywiście rację miał Brzęczek – trudno zresztą, żeby nie miał, skoro nikt nie zna lepiej jego bratanka – że 33-skrzydłowy znacznie lepiej prezentuje się na boisku, gdy nie jest przesadnie obarczony obowiązkami w defensywie. Czyli w ustawieniu 1-4-4-2. Należy zatem zakładać, że gdyby mimo wszystko selekcjoner zdecydował się na alternatywny schemat taktyczny, to miejsce na wahadle zająłby raczej Piszczek (lub Bartosz Bereszyński, jeśli Łukasz dostałby rolę pół-prawego stopera, co jest nawet bardziej prawdopodobne). Kuba jest jednak, i to bez wątpienia przygotowany, aby ponownie być – jak przez ostatnie osiem lat – jednym z najważniejszych filarów kadry. A właśnie na taką wiadomość wszyscy czekaliśmy!

Ta przeklęta dekoncentracja…

O ile w ofensywie biało-czerwonych obserwowaliśmy sporo pozytywów, nie sposób było też nie dopatrzeć się, że wyhamowali – i to ostro – jeszcze przed przerwą. Niby nie było sensu forsować tempa, a przede wszystkim – odkrywać wszystkich kart przed szpiegami z Senegalu, Kolumbii i Japonii, ale okoliczności wspomnianego spowolnienia mogą wzbudzać niepokój. Wyhamowanie nastąpiło bowiem po utracie koncentracji właściwej – niestety – dla reprezentacji Polski pod kierunkiem Nawałki. Niepotrzebne, czy wręcz niedopuszczalne rozprężenie dopadło co najmniej pięciu odpowiadających za działania destrukcyjne zawodników, czego efektem był gol kontaktowy dla Chilijczyków.

Przy bramkowej akcji gości nastąpiła kumulacja błędów, zapoczątkowana chwilę wcześniej niezwykle nieudolnym wybiciem piłki – a raczej próbą – przez Michała Pazdana; legionista podał wprost do rywala, na 11. metr przed bramką bronioną wtedy przez Wojciecha Szczęsnego. To zagranie było niczym sygnał, aby przewróciły się kolejne kamienie domina. W feralnym akcji, najpierw Piszczek zbyt pasywnie interweniował na prawym skrzydle, dopuszczając do dokładnego dośrodkowania. Jan Bednarek, chcąc ratować sytuację, opuścił strefę, w której powinien funkcjonować, zaś Karol Linetty zgubił krycie w polu karnym. Pazdan był zbyt daleko, aby zaasekurować Bednarka, i mimo że rozpaczliwie próbował naprawić błędy kolegów, nie był już w stanie. A lepiej, jeśli chodzi o wsparcie kolegów broniących w świetle bramki – i wcześniej przy wrzucie z autu – powinien zachować się także Krychowiak. Prawda jest zatem taka, że zadziałało tak zwane prawo Murphy’ego – jeśli coś miało pójść źle, co najmniej nie tak jak powinno poszło co najmniej pięciu naszym – zdekoncentrowanym w tym momencie –reprezentantom.

Bednarek obronił się (nie tylko) statystykami

Co prawda w gronie zamieszanych w utratę pierwszej bramki dla Chile był Bednarek – który zwłaszcza w początkowych fragmentach meczu nie uniknął widocznej (także dla rywala) nerwowości – ale generalnie występ 22-letniego stopera Southamptonu należy uznać za udany. Zwłaszcza że jako centralna postać bloku obronnego w ustawieniu z trzeba stoperami, dopiero zadebiutował. O ile przy wyprowadzaniu piłki podawał zwykle do najbliżej ustawionego partnera albo – jak mawia Tomek Hajto – dawał lagę wprost do ataku z pominięciem drugiej linii, o tyle w defensywie pracował bardzo przyzwoicie. A przede wszystkim – wykonywał tę samą robotę, co zwykle Kamil Glik przy przecinaniu górnych wrzutek w nasze pole karne. Właściwie bezbłędnie czytał grę w takich sytuacjach i z odpowiednim wyprzedzeniem przewidywał wysokie dośrodkowania przeciwników, co z kolei pozwalało na poprawne ustawienie i stopowanie zapędów przeciwników.

Przed przerwą Bednarek zaliczył swoje dwie jedyne straty w meczu (dane za portalem: „Łączy nas Piłka”), ale popisał się także dwoma odbiorami i wygrał siedem (z ośmiu stoczonych w pierwszej połowie) pojedynków. Zanotował przy tym 86-procentową dokładność podań. Po zmianie stron Jasiek – jak mówią w komplecie o obrońcy Świętych najstarsi kadrowicze – wygrał jeszcze dziewięć pojedynków (wszystkie stoczone w tym fragmencie meczu!); w tym aż pięć w powietrzu. Poprawił jeszcze celność podań, 21 (na 22) prób było w jego wykonaniu dokładnych. W przekroju całego spotkania gracz Southamptonu wygrał najwięcej pojedynków w naszej drużynie, a tylko Błaszczykowski zebrał więcej od niego tak zwanych drugich piłek. 93 procent interwencji i zagrań Bednarka zostało przez profesjonalny program komputerowy wskazane jako udane. A zatem defensor na co dzień występujący w Premier League nie tylko obronił się – jak mawiają piłkarze – statystykami, ale też w pełni usprawiedliwił decyzję Nawałki, dotyczącą wyboru zastępcy Glika.

Jeszcze nie mogło być idealnie

Gdy biało-czerwoni przegrali przed Euro 2016 z Holandią, błyskawicznie do życia zostało powołane tak zwane Stronnictwo Sceptyków i Pesymistów. Tymczasem kilkanaście dni później forma naszej drużyny narodowej była tak wysoka, jak oczekiwał sztab szkoleniowy. Prędkość startowa miała bowiem przyjść na mecz z Irlandią Północną, już o punkty ME, nie zaś na przetarcie z zespołem Oranje. I przyszła we właściwym terminie. Zrozumiałe zatem, że w starciu z Chile nie mogło jeszcze obyć się bez mankamentów, zwłaszcza w grze defensywnej, której kierownik wypadł z obiegu przez zwichnięty bark, choć Glik nie ustawał w nadludzkich wysiłkach, aby doprowadzić się do stanu używalności jeszcze przed mundialem. I to wbrew rokowaniom lekarza kadry, doktora Jacka Jaroszewskiego!

Lepiej, to znaczy sprawniej w destrukcji i dokładniej w ataku, z większą liczbą takich momentów jak między 19. i 38. minutą w Poznaniu – mechanizm skonstruowany przez Nawałkę ma funkcjonować w Rosji. A jeśli selekcjoner twierdzi, że właśnie tak będzie, to… zdążył przecież wszystkich przyzwyczaić, że warto mu wierzyć.

**

W ostatnich tygodniach nie zabrakło i takich fanów/komentatorów, którym niespecjalnie do gustu przypadło show z transportowaniem naszych kadrowiczów helikopterami do Arłamowa, właściwe raczej podczas fetowania sukcesu niż na początku poważnej pracy. Nie wszyscy zgodzą się także zapewne z Krychowiakiem, że nie było lepszej pory na otwarcie – w prestiżowej lokalizacji w Warszawie – butiku „Balamonte” z elegancką odzieżą szytą na miarę, niż miniona sobota. W pamięci kibiców oczekujących na inaugurację występów biało-czerwonych w Rosji pozostaną też jednak zupełnie inne obrazki. Choćby z Błaszczykowskim w roli głównej, który w Arłamowie okazywał najmłodszym kibicom, również niepełnosprawnym, niezwykle wielkie serce.

Przedostatniego dnia, gdy do bieszczadzkiej bazy biało-czerwonych przyjechała – na zaproszenie zawodnika – wycieczka, która miała liczyć dwadzieścioro dzieciaków (stawiły się zaś dwa pełne autokary), Kuba znalazł czas, żeby każdemu dać autograf, każdemu zapozować do wspólnego zdjęcia. Z wielką cierpliwością, przez 40 minut, nawet z okładem, jakby chciał jak najwięcej dać z siebie wiernym sympatykom. Pewnie podobnie do Piszczka przymierza się do ogłoszenia, że po mundialu pożegna się z kadrą, ale nawet jeśli tak się stanie – w naprawdę wielkim stylu i mega profesjonalnie zbliża się do tego kroku. Oby zatem wykonał go po sukcesie w mundialu, na który z pewnością przez lata gry dla reprezentacji zasłużył…