Wysoka jakość rezerwowych

GKS Jastrzębie odrobił w Łodzi dwubramkową stratę i wracał do domu z jednym punktem.


Nie ma co szczędzić pochwał za dramaturgię tego meczu, emocje, walkę do końca i za efektowne gole. Przez dobrą godzinę można było, nie ryzykując wiele, obstawiać, że ŁKS „zje rywala na surowo”, ten jednak wyrwał się ze szponów przeciwnika i odrobił straty. Zadecydowali rezerwowi – każdy z piątki zawodników GKS-u Jastrzębie wchodzących na boisko z ławki okazał się lepszy od tego, którego zmieniał (z wyjątkiem Mazurowskiego, ale i on zrobił swoje), podczas gdy w ŁKS-ie rezerwowi weszli na boisko nieskoncentrowani, nie umieli złapać tempa gry, psuli każde zagranie. A było z kogo brać przykład: Daniel Feruga, weteran śląskich (i nie tylko, bo GKS Jastrzębie to szesnasty klub w jego karierze, od rodzinnego Chybia po Chojnice i Bytów na drugim końcu Polski), tak mocno „szarpnął”, że aż prawie siatka pękła po jego strzale zza pola karnego w 66 minucie, który przyniósł kontaktowego gola. A i potem nie odstawiał nogi i głowy w żadnej sytuacji. Wyrównująca bramka to z kolei efekt akcji Szymona Zalewskiego, który dał się sfaulować (tak należałoby to określić) Adrianowi Klimczakowi, co później po prawie trzyminutowej analizie zatwierdził VAR, przy protestach piłkarzy ŁKS.

GKS Jastrzębie zaczął odważnie i w już w 3 minucie piłka trafiła w poprzeczkę po strzale Daniela Rumina i rykoszecie od jednego z obrońców. W 8 minucie po zespołowej akcji Łukasz Gajda strzelił celnie, lecz z pozycji spalonej, ale już cztery minuty później prowadzenie objął jednak ŁKS. Stipe Jurić dostał bardzo ładne podanie od Michała Trąbki i główką przelobował debiutującego w jastrzębskiej bramce Mikołaja Reclafa, 17-letniego jeszcze („osiemnastkę” będzie miał w grudniu) piłkarza z Kaszub, który w drodze do kariery trafił na Śląsk. Kontuzjowany jest bowiem Mariusz Pawełek, trener postawił na debiutanta, a nie na doświadczonego Grzegorza Drazika, i nie zawiódł się, bo debiutant ze szczęściem i z wyczuciem obronił później kilka strzałów łodzian. Pawełek był już mistrzem Polski, gdy jego środowy zastępca zdmuchiwał właśnie cztery świeczki z urodzinowego tortu.

ŁKS zdobył tę bramkę grając w dziesiątkę, bo po dziewięciu minutach meczu odnowiła się kontuzja Macieja Dąbrowskiego, a zastępujący go Jan Sobociński czekał jeszcze przy linii na przerwę w grze. Sobociński – przypomnijmy – jest zawodnikiem amerykańskiego klubu Charlotte FC, ale właśnie znów został „wypożyczony” swojej macierzystej drużynie.

Gdy w 52 minucie Pirulo w charakterystyczny dla siebie, ale wciąż nieuchwytny dla obrońców sposób, strzelił drugiego gola, nikt z kibiców na stadionie nie wątpił chyba w zwycięstwo ŁKS. Stało się to dokładnie o godzinie 19.08, kultowej dla łodzian, bo nawiązującej do daty powstania klubu (rok 1908). Pirulo mijał spokojnie rywali na linii pola karnego i wydawać się mogło, że patrzy na zegarek i zastanawia się, czy już strzelać, czy poczekać jeszcze te parę sekund na „szczęśliwą” godzinę…

To nie był jednak dobry omen. Jacek Trzeciak wymienił w tym pokerze trzy karty i okazało się, że były to trzy asy. ŁKS nie znalazł odpowiedzi na ten manewr, a swoją postawą w ostatniej fazie meczu przekreślił wszystkie ochy i achy zachwytu z poprzednich 60 minut. Siedem żółtych kartek to w większości kary za faule „taktyczne”, ale co to za taktyka, która zna tylko jeden sposób na zatrzymanie rywala: złapanie go za koszulkę. Gospodarze więdli z minuty na minutę, goście rozkwitali i nikt by się zdziwił, gdyby ten mecz wygrali.

Łodzian zgubiła nadmierna pewność siebie, nonszalancja i brak skuteczności w tej fazie meczu (druga część pierwszej połowy), gdy sam Jurić mógł po kolejnych akcjach wywalczyć ełkaesowski melonik za hat-trick. Potem zabrakło sił, pewności w obronie, lidera drużyny, który mógłby skonsolidować zespól w trudnych chwilach. Remis dla gości to cenny sukces, odniesiony zresztą w podobnych okolicznościach jak trzy miesiące temu, dla gospodarzy – dotkliwa strata dwóch punktów i strata kontaktu z liderami.

ŁKS Łódź – GKS 1962 Jastrzębie 2:2 (1:0)

1:0 – Jurić, 12 min (głową), 2:0 – Pirulo, 52 min, 2:1 – Feruga, 66 min, 2:2 – D. Witkowski, 82 min (karny).

ŁKS: Arndt – Szeliga, Dąbrowski (13. Sobociński), Marciniak, Klimczak – Pirulo, Trąbka, Rozwandowicz (64. Tosik), Rygaard (64. Wolski), Moreno (76. Gryszkiewicz) – Jurić (76. Janczukowicz). Trener Kibu VICUNIA.

JASTRZĘBIE: Reclaf – Borkała, Słodowy, Bojdys, D. Witkowski – Kamiński (87. Mazurowski), Kuczałek, Handzlik (56. Feruga), Gulczyński (56. Balboa), Gajda (56. Zejdler) – Rumin (63. Zalewski). Trener Jacek TRZECIAK.

Sędziował Damian Kos (Wejherowo). Widzów 4809. Żółte kartki: Rozwandowicz, Trąbka, Szeliga, Klimczak, Tosik, Janczukowicz, Sobociński – Handzlik, Słodowy, Mazurowski.

Piłkarz meczu – Daniel FERUGA.


Na zdjęciu: Obrońca GKS-u Jastrzębie Dawid Witkowski skutecznie egzekwując rzut karny, zapewnił swojej drużynie punkt w meczu z ŁKS-em.

Fot. Łukasz Sobala/PressFocus