Wzięci z zaskoczenia

4 czerwca 2017 roku Rafał Kurzawa zagrał w decydującym o awansie Górnika do ekstraklasy meczu przeciwko Wiśle Puławy. Zaliczył asystę do Igora Angulo, a zabrzanie wygrali 1:0. Radość była ogromna, ale nikt – a przede wszystkim sam zainteresowany – nie mógł nawet marzyć, że równo rok później znajdzie się w ostatecznej kadrze na mistrzostwa świata, powołanej przez Adama Nawałkę. Dziś wiemy, że Kurzawa zaliczył znakomity sezon na najwyższym poziomie rozgrywkowym i decyzja selekcjonera nie jest dla nikogo żadnym zaskoczeniem. Niemniej z uwagi na fakt, że 12 miesięcy temu pomocnik Górnika Zabrze „bujał” się z drużyną po Puławach, Kluczborku, Siedlcach i Bytowie, a teraz jedzie do Rosji, to powołanie można nazwać niespodziewanym. W przeszłości różni selekcjonerzy „zaskakiwali” w podobny sposób – albo dużo bardziej!

Debiut dopiero po wojnie

17 lat i niespełna 4 miesiące. – oto wiek Waltera Broma, golkipera chorzowskiego Ruchu, kiedy kapitan związkowy Józef Kałuża postanowił włączyć go do kadry na mundial we Francji. W 1938 roku pewniakiem między słupkami był Edward Madejski z krakowskiej Wisły, ale jeżeli chodzi o rezerwowego, to w kraju mieliśmy kilku bramkarzy z większym reprezentacyjnym doświadczeniem – ot choćby Adolf Krzyk czy bardzo słynny, choć nie grający w kadrze od 1936 roku lwowiak Spirydion Albański. Tymczasem Kałuża postawił na młokosa i, co ważne, zabrał go ze sobą do Francji! Brom do dziś jest najmłodszym powołanym bramkarzem w dziejach mistrzostw świata, choć z Brazylią nie zagrał! Debiut w reprezentacji zaliczył dopiero po II wojnie światowej, w 1947 roku.

Na życzenie ludowej władzy

Bramkarskie zaskoczenie zaistniało też w 1974 roku, i też dotyczyło zmiennika. Rolę trzeciego bramkarza na mundialu w RFN pełnił Andrzej Fischer. To była pewnego rodzaju kontrolowana niespodzianka, bo Kazimierz Górski miał do wyboru m.in. bardziej ogranego na międzynarodowej arenie Mariana Szeję. Ten jednak był już zawodnikiem francuskiego FC Metz, a władza ludowa wolała, aby wszyscy wyjeżdżający reprezentowali polskie kluby. Fischer w RFN oczywiście nie zagrał, a jedyne dwa występy w swej reprezentacyjnej karierze zaliczył jeszcze przed mundialem. Po nim do reprezentacji nigdy nie wrócił.

„Żelazne płuca” na ławę

W drugiej połowie lat 70. poprzedniego stulecie Mirosław Justek był dla Pogoni Szczecin, a następnie dla Lecha Poznań tym, kim później dla Górnika i reprezentacji Polski Waldemar Matysik. Miał „żelazne płuca” i mógł grać dwa mecze pod rząd. To właśnie przekonało trenera Jacka Gmocha, który postanowił zabrać tego piłkarza na mistrzostwa świata. Sprawdził go wcześniej w trzech wiosennych meczach towarzyskich, na pozycji lewego obrońcy, choć Justek był piłkarzem wszechstronnym i mógł grać również w środku pola. Ale nie miał szans przebić się do wyjściowego składu i cały turniej przesiedział na ławce rezerwowych. Później nigdy już w kadrze nie wystąpił!

Kontrowersje górnicze

Antoni Piechniczek nie był trenerem, który specjalnie zaskakiwał, chociaż warto przypomnieć, że powołanie Tadeusza Dolnego na mistrzostwa świata w Hiszpanii, a także Andrzeja Zgutczyńskiego na mundial w Meksyku, wzbudziło pewne kontrowersje. Trenerowi zarzucano, że chętniej powołuje graczy śląskich klubów. To zupełnie niesprawiedliwa ocena, bo trzeba przypomnieć, że w 1982 roku Piechniczek zabrał ze sobą tylko trzech graczy Górnika Zabrze, a wiadomo było, że Dolny zagra tylko wówczas, kiedy któremuś z jego kolegów po fachu – czyli środkowych obrońców – przytrafi się kontuzja. A cztery lata później wspomniany Zgutczyński był przecież królem strzelców ekstraklasy i jednym z sześciu „górników” w kadrze, którzy chwilę wcześniej świętowali mistrzostwo Polski. Przed turniejem rozegrał cztery mecze w reprezentacji. Ostatni raz wystąpił w niej już na mundialu, w meczu z Portugalią.

(Na) prawo – sprawiedliwość

Przed azjatyckim mundialem w 2002 roku, podczas wizyty w telewizyjnym show, Big Brother, urazu wykluczającego go z udziału w mistrzostwach świata doznał Bartosz Karwan. Wcześniej selekcjoner Jerzy Engel postanowił „podziękować” Tomaszowi Iwanowi i zanosiło się na to, że do Korei Południowej i Japonii wybieramy się praktycznie… bez prawego pomocnika. Selekcjoner postanowił więc z zaskoczenia dać szansę Pawłowi Sibikowi z Odry. Sprawiedliwości stało się zadość o tyle, że pomocnik z Wodzisławia miał za sobą niezły sezon ligowy. Ale i tak to była prawdziwa sensacja nawet dla samego zainteresowanego; nie tylko pojechał na mistrzostwa świata, ale wystąpił nawet w końcówce pożegnalnego meczu z USA, który był dla niego ostatnim, trzecim występem w kadrze.

Hamowanie zamiast rozwoju

Takiego zaszczytu nie dostąpił cztery lata później Piotr Giza, zabrany przez Pawła Janasa do Niemiec piłkarz Cracovii. To była tylko jedna z kilku sensacyjnych decyzji „Janosika”, chociaż przez moment wydawało się, że 26-latek zebrał cenne doświadczenie, które w przyszłości miało się przydać zarówno dla niego, jak i drużyny narodowej. Tym bardziej, że rok po mundialu został piłkarzem warszawskiej Legii. Tak się jednak nie stało; pod koniec 2006 roku Giza zagrał w reprezentacji ostatni raz, a później zwyczajnie wyhamował. Obecność w kadrze na mundial, podobnie, jak w przypadku innych omówionych w tym tekście, pozostanie mu jednak na zawsze…