Z drugiej strony. A na 100-lecie będą puchary

Był czerwiec 2015 roku. Michał Świerczewski, właściciel firmy X-kom, siedział na podłodze pierwszego piętra budynku klubowego przy Limanowskiego, oparty o jedną ścianę, a wlepiając wzrok w drugą.


Raków, który zdecydował się postawić na nogi i wyprowadzić na prostą, właśnie przegrał baraż o pierwszą ligę z Pogonią Siedlce. 1:1 na wyjeździe, 2:2 w rewanżu – można się było pociąć, dlatego tak mocno wryły mi się w głowę słowa kolegi brata, kibica Rakowa: „Zobaczysz, na 100-lecie będą puchary…”. Wtedy trudno było o zdanie bardziej odklejone od rzeczywistości, zwłaszcza w rozmowie przedstawicieli pokolenia, które nie mogło pamiętać ekstraklasy w Częstochowie, bo piłką zaczęło się interesować w momencie, gdy już jej nie było.

Raków uchodził za typowego przedstawiciela poziomu rozgrywkowego nr 3. Rywalizował z Górnikiem, ale Wałbrzych, z Lechem, ale Rypin, z Ruchem, ale Zdzieszowice. Pamiętam zimę 2009/10, gdy redaktor Andrzej Zaguła co rusz wysyłał do „Sportu” teksty alarmujące o katastrofalnej sytuacji klubu i realnej perspektywie wycofania z drugiej ligi zachodniej, do czego ostatecznie nie dopuścili panowie Krzysztof Kołaczyk i Jerzy Brzęczek.
Pamiętam kwiecień 2013, gdy zadzwoniłem do trenera Brzęczka po szalonym meczu w Zdzieszowicach. Kilkanaście żółtych kartek, Raków kończył w dziewiątkę, stracił gola na 1:1 w doliczonym czasie i w zasadzie przekreślił nadzieje na ugranie czegokolwiek w tamtym sezonie. „Jeszcze jest za wcześnie” – odparł jednym zdaniem Brzęczek, gdy zapytałem, czy żałuje, że drużyna nie ma już szans włączyć się do walki o zaplecze ekstraklasy.

Pamiętam rok 2014, gdy Raków… spadł do trzeciej ligi. Drugą ligę dosięgnął wtedy miecz reformy, redukowano ją z dwóch do jednej grupy, częstochowianie do tego pociągu załapali się dopiero przy zielonym stoliku – tylko dlatego, że licencji nie dostały Warta Poznań i Polonia Bytom.
Pamiętam kwiecień 2016 i pamiętny blamaż 1:8 z GKS-em Tychy. 9 dni później zatrudniony został przy Limanowskiego trener Marek Papszun. Kojarzyłem go wcześniej tylko z bardzo wyrazistego wywiadu udzielonego blogowi „Gramy bez bramkarza”, zatytułowanego: „Nieprzygotowany piłkarz? Leń i nierób, który chce się wymigać”, co oddawało charakter i podejście szkoleniowca do swojego zawodu.

Gdy w marcu 2019 Raków rozbił przy Bukowej GieKSę 3:0 i w zasadzie wydawało się pewne, że awansuje do ekstraklasy, zaczepiłem prezesa Świerczewskiego przed konferencją prasową i zagadnąłęm o cenę za Papszuna.


Czytaj jeszcze: Emocje się skończyły

– 35 milionów, a ciągle rośnie! – usłyszałem. Wtedy Raków był już popularny w piłkarskiej Polsce. Dziś to klub pełną gębą i nie chodzi tylko o warstwę wierzchnią. Rezerwy kroczą pewnym krokiem ku trzeciej lidze, a zespoły akademii plasują się w czołówkach swoich tabel i najpewniej wkrótce przy Limanowskiego będą mogli pochwalić się drużynami we wszystkich Centralnych Ligach Juniorów. Historia Rakowa przypomina staroromantyczne futbolowe prawidło – nigdy nie przestawaj wierzyć i marzyć, bo nigdy nie wiesz, czy za rogiem nie czai się akurat ktoś gotów zabrać się za twój klub. Nieważne, że drugoligowy, nieważne, że bez infrastruktury, nieważne, że bez wymiernych sukcesów w przeszłości. Zazwyczaj się nie czai – ale może akurat…

Na 100-lecie na pewno będą puchary. A od niedzieli może być też i puchar. Największy blask będzie miał dla tych, którzy żyli Rakowem, gdy walił się zimą 2009/10. Dla tych, którzy emocjonowali się meczami z Wałbrzychem, Rypinem, Zdzieszowicami. Którzy uronili łzę po spadku do III ligi, widzieli z trybun baraż z Siedlcami, pogrom 1:8 z Tychami. Częstochowa miastem siatkówki, żużla, ale dziś przede wszystkim piłki.


Fot. Damian Kosciesza / PressFocus