Z drugiej strony. A on rośnie, i rośnie

 

Zwracały uwagę na to, że polski snajper, zamiast w dogodnych dla siebie sytuacjach strzelać, podawał jeszcze lepiej ustawionemu koledze z zespołu – Gnabry’emy. Ale i tak swoją bramkę strzelił, co uznano za dopełnienie jego kapitalnej postawy.

Cóż, jeśli na każdym kroku mówi się, że napastnik, zwłaszcza ten z gatunku bardzo bramkostrzelnych, jest (powinien być) egoistą, to zadziwienie postawą „Lewego” znajduje swoje uzasadnienie. Ale i nasz zawodnik bez problemu znajdzie uzasadnienie dla swojej szczodrości – to interes drużyny.

Bóg jeden raczy zresztą wiedzieć, jakim wynikiem skończyłby się mecz, gdyby pan Robert decydował się nie na podania, lecz na uderzenia. Może by i wpadły, a może nie… No i wynik mógłby być taki, że rewanż nie uchodziłby – jak teraz – za formalność.

Lewandowski wszakże, podobnie jak cały Bayern, miał w tym swój cel nadrzędny – grać w Lidze Mistrzów możliwie najdłużej, może (nareszcie) z finałem włącznie. Co zresztą po budzących szacunek, czy nawet podziw, indywidualnych osiągnięciach, skoro drużyna kończy rywalizację na relatywnie niskim pułapie, a co dla Bayernu od lat jest powodem do traumy i dotkliwego kaca? Ale i oczywiście dla samego Lewandowskiego.

Jego gablota jest bardzo bogata w rozmaite trofea i suweniry, ale nie ma w niej niczego – poza kilkukrotnym mistrzostwem Niemiec – co stawiałoby go w jednym rzędzie z największymi tuzami współczesnej piłki. Wymieniać ich nazwisk chyba nie trzeba…

Można do tego dorzucić i to, że puste miejsca czekają nie tylko na osiągnięcia klubowe (konkretnie – zwycięstwo w Lidze Mistrzów), ale i reprezentacyjne, bo te liczne ostatnio finały, czy to MŚ, czy to ME, szczególnych radości raczej nikomu w Polsce nie dostarczały. No! Był ćwierćfinał Euro 2016… Na miarę ambicji „Lewego” trochę to chyba mało, tym bardziej że nie był wtedy wiodącą postacią polskiego zespołu, a raczej jej mocno zmęczoną ikoną.

Swoją drogą ciekawe, co myśli o takich występach Lewandowskiego, jak ten wtorkowy, trener Jerzy Brzęczek. Zapewne cieszył się; trudne o inne odczucia… Tyle tylko że mógł również poczuć coś na kształt ukłucia w serce (i nerwy), że jak mistrz Niemiec nadal będzie grał na tym poziomie, to dotrze do finału LM, a wtedy sezon „Lewego” skończy się niedługo przed meczami finałowymi Euro 2020. I pewnie będzie zmęczony z wszelkimi tego konsekwencjami – dla naszej reprezentacji.

Trzeba lokować nadzieję w tym, że jej kapitan – choć ma swoje lata – jakby nieustannie dojrzewał i rósł w swojej wielkości. I że ewentualne, wywalczone z Bayernem trofeum przyda mu lekkości, swobody i… nieograniczonej bezinteresowności na użytek biało-czerwonej drużyny.