Z drugiej strony. A walizki wciąż spakowane…

Tu przypomnienie związane z osobą Piotra Stokowca zwolnionego z miedziowego klubu przed blisko rokiem – z braku wyników rzecz jasna. Wcześniej funkcjonował on w nim na zasadzie alfy i omegi, a odpowiadał nie tylko za pierwszą drużynę, ale i za kształt młodzieżowej akademii. Potknięcie jedno i drugie sprawiło, że drogi kierownictwa i szkoleniowca się rozeszły. Stokowiec zatem spakował walizki, po czym udał się na Wybrzeże, objął Lechię Gdańsk, która właśnie przewodzi ekstraklasie.

To oczywiście gwarancja… niczego; spakowane walizki trzeba ciągle trzymać pod ręką. Aktualne jest jednak pytanie, czy w Lubinie nie żałują, że zwolnili poprzednika Lewandowskiego. Bo o tym, że żałują zatrudnienia tej znaczącej niegdyś postaci reprezentacji Polski, stało się jasne już przed dobrymi kilkoma tygodniami. W miniony poniedziałek ten rozdział zamknął się definitywnie.

Ciekawe, jakie będą przyszłe losy pana Mariusza, abstrahując od założenia, że jeśli nie szalał z konsumpcją, to ma z czego żyć, bo m.in. Szachtar Donieck przez lata dobrze go karmił. Ale jest w tym wszystkim i inny, dający do myślenia, element.

Otóż Lewandowski wywodzi się z tego grona czołowych niegdyś polskich piłkarzy, liczącego sobie w tej chwili mniej lub niewiele więcej niż 40 lat, które praktycznie jest nieobecne w szeroko pojętym szkoleniu następców. Nie ma ich w ekstraklasie, nie ma ich nawet w I lidze, a przecież – na zdrowy chłopski rozum – to oni powinni zacząć dominować w rodzimej myśli szkoleniowej, obejmować stanowiska trenerów w klubach lub chociażby dyrektorów sportowych. Ostatecznie przez tyle lat wąchali zapach zawodowej szatni – tych zachodnich lub bogatych wschodnich nie wyłączając – że żaden ich zakamarek nie powinien stanowić dla nich tajemnicy.

Tymczasem rozkład sił w ekstraklasie i I lidze jest taki, że dominują byli piłkarze o nie najbogatszym CV i niekoniecznie swego czasu sławni (co oczywiście ich w żaden sposób nie dyskwalifikuje, a bywa wręcz zaletą), albo cudzoziemcy, wśród których są tzw. złote strzały, ale i rozpaczliwe pudła. Tych drugich jest więcej…

Pora więc postawić pytanie – retoryczne? – dlaczego byli, wielokrotni (więc nieprzypadkowi) reprezentanci Polski tak mało znaczą w rodzimej piłce? Co sprawia, że rezygnują z aktywnego w niej uczestnictwa, co najwyżej koncentrując się na bezpiecznym jej komentowaniu? Czy przypadkiem nie jest tak, że klimaty polskiego życia piłkarskiego znają aż za dobrze; i te klimaty są dla nich… nieakceptowalne?

Można z niejakim smutkiem przyjąć, że doświadczenia Mariusza Lewandowskiego w Zagłębiu mogą potwierdzać, że lepiej dokonywać spokojniejszych życiowo wyborów. Co z oczywistych względów nie może być korzystne dla polskiej piłki. Ani na dziś, ani na jutro.