Z drugiej strony. Aż żal wychodzić…

Piłka to taka dziedzina życia, której 90 minut pojedynczego meczu jest tylko pewną składową – bywa, że wcale nie tą robiącą największe wrażenie.


Jakoś tak to jest, że odkąd pamiętam, pokaźniejszy ładunek ekscytacji dostarczała mi nie perspektywa zwycięstwa swojej drużyny czy jakiegoś ciekawego transferu, a terminarze. Kto, z kim, kiedy, gdzie. Jaka inauguracja, jaki finisz. Dlatego na wczorajszym losowaniu fazy grupowej mistrzostw świata było usiedzieć równie trudno, co w momencie, gdy Robert Lewandowski podchodził do rzutu karnego na murawie Stadionu Śląskiego podczas barażu ze Szwecją. Lepiej nie znów do Anglików! I Niemców, zwłaszcza z drugiego koszyka! Może też Kataru, bo nieatrakcyjny, a możliwe, że ciągnięty za uszy przez sędziów.

Czesław Michniewicz w swojej „grupie marzeń” wskazał Kamerun, USA i Argentynę, którą jako dzieciak się zachwycał. Selekcjoner pamięta mundial w 1978 roku, pamięta, jak w 1982 i 1986 sięgała po tytuł, pamięta czary Diego Maradony. Gdy wylądowaliśmy w grupie C, aż przypomniało się powiedzenie „uważaj, czego sobie życzysz, bo może się spełnić”. Czekają nas elektryzujące Andrzejki – z Leo Messim i spółką nasza reprezentacja zagra 30 listopada, na zakończenie fazy grupowej.

To pewna inwersja – w XXI wieku na wielkich turniejach z najsilniejszym rywalem zwykle graliśmy w kolejce nr 2 (wyjątkiem – Austria w 2008). Bywało, że pozbawiał nas złudzeń – Portugalia w 2002, Niemcy w 2006, Kolumbia w 2018, a bywało, że łudzić jeszcze się mogliśmy, jak w 2012 po remisie z Rosją i na ostatnim Euro z Hiszpanią.

Teraz naszym drugim przeciwnikiem będzie Arabia Saudyjska i jeśli na jakiegoś przedstawiciela tamtego regionu na pierwszym w dziejach arabskim mundialu mieliśmy trafić, to dobrze, że wyszło tak. Choć – posługując się filmowym cytatem – „to nie są leszcze, Stefan”, skoro w ubiegłym roku potrafili zremisować z Australią czy pokonać Japonię, to chcąc myśleć o wyjściu z grupy, wygrana będzie obowiązkiem. Małym finałem, kluczem do 1/8 finału, będzie pierwsze spotkanie z Meksykiem.

Tak jak zwykle po losowaniu mieliśmy wyśmienite humory podyktowane pozornie przystępną skalą trudności – a pozory lubią mylić! – tak teraz cieszymy się, bo po prostu będzie atrakcyjnie. Nieeuropejsko. Światowo – jak na mundial przystało. A dziś życzyć sobie jedynie możemy, by nie sprawdziło się powiedzenie przytoczone wczoraj przez mistrza sportowego słowa, redaktora Jerzego Chromika, które w ostatnich latach bardzo do naszych występów pasowało: „Grupa była tak miła, że aż żal było z niej wychodzić…”.

22 listopada, Polska – Meksyk. Zostały 234 dni. Pewnie zleci szybciej niż sądzimy. To niesamowicie ciekawy reprezentacyjny rok. Była zmiana selekcjonera, była barażowa walka nie tylko na boisku, ale też – niestety – dyplomatyczna w gabinetach. Teraz losowanie mundialu, a za dwa miesiące z okładem rusza Liga Narodów.

Belgia, Holandia, Walia. 6 meczów, do września, a stamtąd już tylko rzut beretem do Kataru. Szarość listopada dzięki mundialowi będzie mniej dokuczliwa niż zwykle. A może też szarość grudnia, ale to już w nogach naszych piłkarzy. Zaczynają się głosy, że ten Meksyk wcale nie taki mocny, jak w poprzednich latach, gdy regularnie wychodził z grupy. Pompka już leży przy baloniku. Ciao!


Fot. Tomasz Folta/PressFocus