Z drugiej strony. Chciał wszystko – nie ma nic

W internecie krąży anegdotka, która przypisywana jest Lucjanowi Brychczemu. Podobno „Kici”, zapytany, czy jego Legia pokonałaby dzisiejszą, odpowiedział, że tak, ale tylko 1:0. Bo on ma… ponad 80 lat, a kilku jego kolegów już nie żyje.


Na pewno podobnego stwierdzenia po meczu Anglia – Islandia na Euro 2016 użył Bobby Charlton, który powiedział, że jego zespół z 1966 roku wygrałby z Islandczykami, ale właśnie 1:0, bo ówcześni mistrzostwie świata są już po siedemdziesiątce.

Kibice warszawskiej Legii nie powinni czuć się urażeni, bo sami widzieli, co wydarzyło się w czwartek przy Łazienkowskiej. Przyjechał zespół z kraju, który stoi na krawędzi wojny. Jeszcze we wtorek nie było wiadomo, czy piłkarze Karabachu Agdam zdołają dotrzeć do Warszawy. Tymczasem dotarli, wyszli na boisko i zrobili z Legii… marmoladę.

Gdyby był to jednorazowy przypadek, to OK, bo zawsze może przytrafić się słabszy dzień. Ale w tym sezonie w europejskich pucharach Legia miała dwie szanse i obie zaprzepaściła. W obu przypadkach… u siebie. Z drużynami – uwaga – z Cypru i Azerbejdżanu. Zresztą w meczach z rywalami z Irlandii Północnej i Kosowa „wojskowi” też nie pokazali zbyt wiele. Jedyne pocieszenie, że udało się przejść dwie rundy i jakieś punkty w rankingu UEFA wpadły.

Najbardziej boli chyba jednak to, że klub z Łazienkowskiej postąpił tak, jakby widział jedynie czubek własnego nosa. Chodzi o wyjęcie z reprezentacji młodzieżowej Czesława Michniewicza. Ktoś powie, że przecież selekcjoner poprowadzi biało-czerwonych w październikowych meczach eliminacji MME, a także w niektórych dyscyplinach coś podobnego się stosuje. Właśnie, w niektórych…

W przyszły piątek drużyna Michniewicza rozegra arcyważny mecz w Serbii, a później zmierzy się z Bułgarią, z którą – przypomnijmy – przegrała jedyny raz w tych kwalifikacjach. Te dwa spotkania zadecydują czy biało-czerwoni zagrają w przyszłym roku na Euro, bo listopadowy mecz z Łotwą to właściwie czysta formalność. Prawda, po niedawnym zwycięstwie nad Rosją awans jest bardzo blisko, nawet z 2. miejsca, jeżeli nie uda się wygrać grupy.

Pamiętamy jak piękne emocje przeżywaliśmy w czerwcu 2019 roku, kiedy ekipa Michniewicza wspaniale grała na Euro we Włoszech, a jej mecze oglądały nawet 4 miliony Polaków. Chcielibyśmy, żeby było tak znowu, bo choć jest to zupełnie inny zespół, a czasami zdarzają mu się wpadki, to magia Czesława wciąż działa. Ale jeżeli drużynie – nie daj Boże – noga się powinie i na turniej nie awansuje, to kto będzie winien? Wcale nie trener, tylko ten, który go zatrudnił w Legii. Bo chciał mieć wszystko, a nie ma nic.


Na zdjęciu: Dariusz Mioduski nie tego spodziewał się po piłkarzach swojego klubu.

Fot. Tomasz Folta/PressFocus