Z drugiej strony. Co się zmieni w kwestii lizania?

Faza grupowa wprawdzie nie jest najbardziej emocjonującą jej częścią, ale sam fakt udziału w niej – po długich tygodniach oczekiwania – największych klubowych tuzów i największych gwiazd może (acz nie musi) czynić widowiska pełnymi atrakcji. Może wręcz wojen, UEFA rzuciła bowiem na plac bitwy niemal 2 miliardy euro. Dla biedniejszych uszczknięcie z tej kwoty nawet minimalnego procenta może zagwarantować byt przez kilka lat, dla bogatych powinno wystarczyć na kolejne transfery, gwarantujące w przyszłości kolejne miliony i oczywiście kolejne transfery. Ot, taka życiowa norma, z której wynika, że bogaci staną się jeszcze bogatsi.

Wyobrażam sobie minę właściciela Legii Warszawa, Dariusza Mioduskiego, jak patrzy na te 15,25 mln euro należne za samo znalezienie się w fazie grupowej. I jeszcze te 2,7 mln za każde zwycięstwo. No i – niechby tam – 900 tys. za każdy remis. A to w przypadku awansu do fazy pucharowej wciąż tylko początek. I jeszcze wszelkie inne bonusy… Zresztą, czy tylko o minę Mioduskiego chodzi? A Piotr Rutkowski, prezes Lecha, nie oblizuje się na widok takich liczb? I każdy inny prezes polskiego klubu?

Niestety, to oblizywanie jest wyłącznie… lizaniem lizaka przez szybę. Patrząc na stan polskiej piłki klubowej, dla której nawet faza grupowa Ligi Europy (gdzie przecież też można zarobić kwoty nie do pogardzenia), jest poza zasięgiem, wyczuwalna jest groźba, że w dającej się przewidzieć perspektywie w kwestii lizania nic się nie zmieni. I uzasadnione jest domniemanie, że naszych zawodników będziemy oglądać wyłącznie w cudzoziemskich klubach, które na rodzimym rynku będą dokonywać – już dokonują – zakupów za kwoty mieszczące się w tylnej, lewej kieszeni. Zawodnikom oczywiście będzie się to opłacać, naszym klubom (bo jeszcze jeden rok życia), no i tym kupującym, właśnie cudzoziemskim. W tym momencie warto sobie uzmysłowić, że Krzysztof Piątek poszedł do Genoi za kwotę będącą mniej więcej równowartością gratyfikacji za jedno zwycięstwo i jeden remis w fazie grupowej Ligi Mistrzów.

Jakaś pociecha? Otóż UEFA szykuje trzeci rodzaj europejskich rozgrywek klubowych. Po co? Pewnie w tle znów są pieniądze, a może również intencja zapchania kalendarzowej dziury tym, którzy wylecieli z ważniejszych, bardziej prestiżowych rozgrywek w połowie bądź pod koniec lipca. Towarzystwo powinno być tam fascynujące – takie z poziomu I bądź II rundy kwalifikacji Ligi Mistrzów czy Ligi Europy, a poziom tej fascynacji będą podnosić niewątpliwie polskie kluby. Jeśli akurat coś ugrają (np. 1/8 finału lub ćwierćfinał) będzie pretekst do zapewnień, że już nie liżemy przez szybę; że liżemy naprawdę, ze smakiem.