Z drugiej strony. Co wyszło zza mgły?

Dziesiątki przegadanych godzin i setki napisanych tekstów w polskich mediach sprowadziły się do tego, że na dobę przed oficjalną prezentacją nowego selekcjonera, która nastąpi dziś o 13.00, nikt nie był jeszcze w stanie podać jego nazwiska, a ten impas dzięki tradycyjnej metodzie koczowania na lotnisku przełamany został dopiero za sprawą portalu sport.pl.


Temat selekcjonera został przez Cezarego Kuleszę szczelnie owiany mgłą tajemnicy, dlatego ciekawość była równa niepokojowi, co się za nią kryje. Jeśli dziś potwierdzi się, że Fernando Santos oraz Łukasz Piszczek i Tomasz Kaczmarek w roli jego polskich współpracowników, to będzie można zacytować słowa wypowiedziane przed laty przez Wojciecha Szczęsnego w stronę jednego z dziennikarzy. Faktami obalił postawioną w pytaniu tezę o jego rzekomo słabnącą pozycję w Romie, po czym stwierdził: „No widzisz? Zmienia się to, co ty piszesz, a nie to, co ja robię”. PZPN po Czesławie Michniewiczu miał zatrudnić zagranicznego selekcjonera z dużym nazwiskiem i dołączyć do jego sztabu dwóch młodych, obiecujących krajowych trenerów. Tak też się stanie. Jeśli coś się zmieniało, to tylko to, o czym pisały media, a nie to, co robił Kulesza.

Zagranicznego trenera z tej półki w Polsce jeszcze nie było. Leo Beenhakker trafiał do nas po pracy z Trynidadem i Tobago, Santos – po wieloletniej kadencji w Portugalii, z którą wygrał Euro, Ligę Narodów, a ostatnio dotarł do ćwierćfinału MŚ. Gdy trzeba było, nie bał się posadzić na ławkę Cristiano Ronaldo. Zjadł zęby na posadzie selekcjonera, w takiej roli przepracował w swojej ojczyźnie, a wcześniej Grecji, ponad 12 ostatnich lat. Tak Grecja, jak Portugalia, ponosiły pod jego wodzą mało porażek, średnio traciły 1 gola na mecz. Autorytet Santosa budują takie sukcesy w reprezentacyjnej piłce, o jakich nasi kadrowicze mogą tylko marzyć.
Ale wprawny kibic nie potrzebuje też specjalnie długiego namysłu, by wyrzucić z siebie litanię obaw. Że to trener ukierunkowany na defensywę, czyli raczej nie zmieni o 18- stopni naszego „michniewiczowego” oblicza, a raczej postara się zmaksymalizować zyski z niego wynikające.

Że ma 68 lat, czyli jest 4 lata starszy niż był siwiuteńki Beenhakker w momencie wylądowania w Polsce. Że podczas gdy oczekujemy od nowego trenera zilustrowania na boisku naszego ofensywnego potencjału tkwiącego w piłkarzach pokroju Lewandowskiego czy Zielińskiego, on w Portugalii był krytykowany, że nie potrafi wyeksponować atutów Bruno Fernandesa czy Joao Felixa. Że tak właściwie, to co on w Polsce robi – zamiast siedzieć na emeryturze albo poszukać posady bliżej ojczyzny, zabiera się za kraj obcy mu kulturowo, piłkarsko, nie mówiąc też, że pogodowo? Gdy przejmował kadrę Grecji, był trenerem cenionym już w jej lidze. Bardzo, bardzo trudno wyobrazić mi sobie byłego mistrza Europy przed siedemdziesiątką, która ledwie co pracował z Ronaldo, jak służbowo przemierza nasze szlaki, od Legnicy, przez Częstochowę, po Białystok, ale jakoś będę musiał.

Na razie życzę nam wszystkim jednego. Przejrzałem pobieżnie newsy sprzed miesiąca o rozstaniu Santosa z kadrą Portugalii. Z komentarzy, opinii, przebijały się zarówno pewne rozgoryczenie niewykorzystaniem w ostatnich 3-4 latach potencjału, co wielki szacunek za osiągnięte sukcesy. Już dziś kibicujmy, byśmy przynajmniej w takiej atmosferze mogli żegnać tego, kogo dziś witamy.


Fot. PressFocus