Z drugiej strony. Czy ten pomysł się sprawdzi?

Cóż, tylko w minionych kilkunastu miesiącach zanotowała takie wyniki, jak bezbramkowe wyniki z Andorą, porażki z Wyspami Owczymi czy nawet Gibraltarem (z tym ostatnim – towarzysko). Jedynym zwycięstwem, jakie odnotowała w tym mniej więcej czasie, to 1:0 nad Estonią. Eliminacje Euro 2020 też zaczęła „standardowo” – od 1:3 z Macedonią (Północną – od pewnego czasu). Nowy trener Łotyszy, Słoweniec Slavisa Stojanović, po tym spotkaniu używał sobie zresztą na swoich zawodnikach, ile popadło.

Na tym tle nasze niedawne, zwycięskie męki z Austrią wyglądały jak oaza szczęśliwości i spokoju. Co się dziwić w tych okolicznościach, że spotkanie z Łotwą traktowaliśmy jako jedno z kategorii tych, które należy, rozegrać, wygrać (najlepiej oczywiście wysoko) i zapomnieć?

Minuty płynęły i zamiast planowanego wygrywania i zapominania, odświeżaliśmy sobie… stare stresy Zbigniewa Bońka (i swoje własne). To właśnie za selekcjonerskiej kadencji Zibiego przegraliśmy w Warszawie z Łotwą w eliminacjach Euro 2004, żegnając się właściwie z finałami tej imprezy. Jednocześnie otwierając rywalom drogę do najlepszych w ich historii piłkarskich dni.

Temu odświeżaniu stresów towarzyszył strach. Goście zaczęli ostro. Stwarzali sobie sytuacje i można było sobie pomyśleć, że gdybyśmy grali z lepszą, bardziej dojrzałą drużynę, to zostalibyśmy trafieni raz, drugi i trzeci i byłoby po meczu. Tak się na szczęście nie stało, ale niepokoju nie ubywało, na co składał się sposób – ospały, niezdecydowany, przewidywalny – gry naszej drużyny, skuteczność (właściwie jej brak) poszczególnych zawodników, wreszcie determinacja rywali w bronieniu dostępu do własnej bramki.

Założenie, że inaczej będzie w drugiej połowie, było błędne, niestety. Tak jak w pierwszych 45 minutach, mieliśmy do czynienia z (chyba) meczem życia Pawła Szteinborsa, kupą łotewskiego szczęścia i… niedowładem fantazji naszych zawodników.

Ale mieliśmy na boisku Roberta Lewandowskiego, któremu z uporem lepszej sprawy zaczęto liczyć minuty bez gola, nie bacząc na to, że za sprawą dojrzałości i mądrości pełni rolę znacznie wykraczającą poza tą przynależną snajperom.

Co nie zmienia faktu, że na wczorajsze wydarzenia na Stadionie Narodowym trzeba popatrzeć z rezerwą i w szerszym kontekście. M.in. takim, że każdy rywal jest w stanie sprawić nam kłopoty; że samo posiadanie pewnego miejsca w swoich klubowych drużynach nie przekłada się na dyspozycję w kadrze narodowej; że niekoniecznie jednoczesna obecność na boisku Roberta Lewandowskiego i Krzysztofa Piątka jest gwarancją zwycięstw lub przynajmniej zdobywania bramek; że pomysł na tę kadrę, jaki prezentuje Jerzy Brzęczek, przebija się z oporami i na razie sprawdza się słabo. Pytanie, czy sprawdzi się w ogóle?