Z drugiej strony. Grygierczyk: Kibic nasz pan

Toczy się od kilkudziesięciu godzin dyskusja, czy swój mecz barażowy o awans do finałów mistrzostw Europy U-21 powinna rozegrać w Chorzowie drużyna prowadzona przez Czesława Michniewicza. Kontrargumenty są dwa.

Pierwszy – jak zapełnić trybuny stadionu obliczonego na 55 tysięcy w sytuacji, w której nie udało się to pierwszej reprezentacji, i to na okoliczność spotkania z takim gigantem, jak Italia.

Drugi – opinia trenera, że w bliskiej mu Gdyni młodzieżówka ma już wydeptane wszystkie ścieżki.

Umówmy się z góry, że całkowicie zapełnić Stadionu Śląskiego nie będzie się dało. Ale sukcesem byłoby ściągnięcie 15-25 tysięcy widzów. Tu pojawia się warunek, że albo będzie to pierwszy mecz, albo rewanż – i to po takim wyniku, który daje nadzieję na awans.

Jakkolwiek patrzeć, byłoby to dużo więcej, aniżeli na jakimkolwiek innym stadionie, na którym nasi młodzi reprezentanci rozgrywali mecze w grupie. W miniony wtorek w Gdyni, na meczu z Gruzją – ważnym przecież – pojawiło się raptem dwa tysiące ludzi.

Zada ktoś pytanie: a czy w ogóle jest o co kruszyć kopie? Czy to nie obojętne, gdzie zagrają, byleby zagrali na tyle dobrze i skutecznie, by awansować do finałów ME? Pytanie z gruntu słuszne, tym bardziej że jest w Polsce dość stadionów o wysokim standardzie i o… mniejszych trybunach, na których taki mecz można byłoby rozegrać.

Lecz jednak Stadion Śląski to Stadion Śląski. Można sobie wyobrazić, że dla młodego piłkarza, mimo że z przyczyn metrykalnych niemogącego pamiętać wielkich wydarzeń z tym obiektem związanych, gra na nim to wyzwanie samo w sobie, swoiste nawiązanie do pięknej historii i konieczność – lub chociażby próba – zmierzenia się z nią, a w końcu zaszczyt. Jeśli trzeba, niech im rodzice czy dziadkowie natłuką do głowy, co i jak.

Jako się rzekło, obiekt nie gra, natomiast przynajmniej teoretycznie powinien narzucać pewne standardy sportowych zachowań na nim, poczynając od gryzienia trawy. Wychodząc z tego założenia, mogłaby to być okoliczność sprzyjająca naszej drużynie, choć oczywiście niekoniecznie wszystko przesądzająca.

Reszta leży po stronie gospodarzy i organizatorów. Na przykład ceny biletów i… rozsądna godzina rozpoczęcia meczu; nie 21.00 w środku tygodnia. Bo też, niestety, doszliśmy (cofnęliśmy się) w polskiej piłce do tego etapu, w którym kibic znów powinien być panem. A nie petentem, który zniesie wszystko.