Z drugiej strony. Jak ze strumyczka zrobić rzekę?

Chociaż określenie „pracował” w odniesieniu do dziewięciu meczów, w których Lechię prowadził, to może za dużo powiedziane. Jeden tylko Najwyższy wie, co można zdziałać z drużyną w takim czasie i czy da się chociażby nauczyć imion i nazwisk wszystkich podopiecznych. Ponieważ Moniz tylko przemknął przez polską ekstraklasę – o wiele dłużej na przykład pracował w Eindhoven, RB Salzburg czy Notts County – został zapamiętany najbardziej z tego, że w… Zabrzu chciał po meczu wprowadzić do szatni swojego przyjaciela, co skończyło się jakimiś przepychankami i co zostało skomentowane jako zachowanie skandaliczne, no bo osobom postronnym do szatni wstęp wzbroniony.

Po dwumeczu z zespołem z Trenczyna Moniz – znowu w Zabrzu – zostanie zapamiętany jako ten, który nie miał litości, acz trzeba też przyjąć, że o wynikach nie przesądziły jego atuty jako wybitnego trenera, lecz walory piłkarzy, których ma do dyspozycji – walory z dużo lepszym znakiem jakości, aniżeli te, które zaprezentowali zabrzanie. Ci padli ofiarą szkoły nie słowackiej, lecz w największej mierze właśnie holenderskiej, bo też jej wychowanków w trenczyńskim zespole jest sporo. Cóż, Moniz to Holender, z niewątpliwie dobrymi kontaktami w swojej ojczyźnie, i postarał się je wykorzystać, by wzmocnić swój nowy klub.

Uwzględniając fakt, że zabrzanie to młodziaki i że ich niedawni rywale to też w dużej części młodziaki – summa summarum – bardzo niewiele starsi, można przyjąć, że mieliśmy do czynienia ze zderzeniem absolwentów piłkarskich szkół polskich i holenderskich. I skutków tego zderzenia doświadczyliśmy nader boleśnie – w technice, taktyce, skuteczności, fantazji, a nawet wydolności fizycznej. Na marginesie: tym ciekawszy będzie dwumecz AS Trenczyn z Feyenoordem Rotterdam.

Owo bolesne doświadczenie sprowadza się i do tego, że pracy z młodą gwardią w Górniku w minionym sezonie nie mogliśmy się nachwalić, stawiając ją za przykład dla całej polskiej ligi. Oczywiście, nie ulega wątpliwości, że tą drogą należy iść dalej – nie ma alternatywy, jeśli idzie przyszłość polskiej piłki – ale też trzeba sobie uświadamiać, że to musi być szeroka, buzująca energią rzeka, a nie wąski, lichy strumyczek.

Dotyczy to poniekąd również Lecha i Jagiellonii, które pozostały w europejskich pucharach w największej mierze dzięki cudzoziemcom. W rywalizacji „Kolejorza” z Szachtiorem Soligorsk wszystkie bramki zdobyli cudzoziemcy, a w meczu Jagiellonii z Rio Ave cztery z pięciu (jakkolwiek patrzeć – Taras Romanczuk jest Ukraińcem, choć od niedawna z polskim paszportem).

Wszystko to trzeba rzucić na polskie, reprezentacyjne realia. To oczywista oczywistość, że nowego selekcjonera, Jerzego Brzęczka, czeka ogrom wyzwań, a najważniejsze z nich – tych najbliższych, i tych perspektywicznych – sprowadzi się do odpowiedzi na pozornie banalne pytanie: kim grać (jeśli strumyczek nie zmieni się w rzekę)?