Z drugiej strony. Jak znaleźć nowego Beenhakkera?

Stało się to, co się stać musiało. PZPN nie przedłuży wygasającego 31 grudnia kontraktu Czesława Michniewicza, dlatego to już trzecia z rzędu zima, podczas której emocjonujemy się zmianą na stanowisku trenera reprezentacji Polski.


Odchodzący selekcjoner przeprowadził kadrę przez trudny rok, będący zwieńczeniem burzliwego 4,5-letniego okresu zapoczątkowanego przez nietrafioną decyzję Zbigniewa Bońka o zatrudnieniu Jerzego Brzęczka. Zastąpił go Paulo Sousą, który okazał się niewdzięcznikiem i po przegranym Euro, otrzymanym w prezencie, skomplikował nam też drogę na mundial w Katarze, zostawiając kukułcze jajo nowemu prezesowi Cezaremu Kuleszy. Michniewcz był ratownikiem i patrząc przez pryzmat tego 4,5-letniego okresu, to wręcz niesamowite, co (fakt, że przy dużej dozie szczęścia) udało się osiągnąć: awans na mundial po wygranym barażu z zawsze niewygodnymi Szwedami, utrzymanie w najwyższej dywizji Ligi Narodów w grupie z Walią, Belgią i Holandią, wreszcie pierwsze od 1986 roku wyjście z grupy na mistrzostwach świata. Osiągnął godny wynik, mając niewiele czasu, tylko 2 mecze towarzyskie, mierząc się z rywalami notowanymi w większości wyżej. Tego należy mu z całego serca pogratulować.

Mimo to, nawet patrząc na jego kadencję wyłącznie przez pryzmat sportowy, rozstanie byłoby zrozumiałe, by kadra mogła pod wieloma względami pójść do przodu: by na kształcie sztabu mogła skorzystać w szerszej perspektywie cała polska piłka, a nie tylko współpracownicy Michniewicza na czas jego kadencji. By porzucić archaiczny, defensywny styl i spróbować jeszcze wykrzesać coś więcej z tej drużyny w końcówce ery Lewandowskiego, przed którym jedna (Euro 2024), góra dwie (MŚ 2026) duże imprezy.

***

Ale wiemy, że wyłącznie przez pryzmat sportowy patrzeć się na tę kadencję nie da. Bombowa deklaracja premiera Morawieckiego o rządowej premii zakończyła się wybuchem innym niż gotówki, ale wszystkiemu związanemu z tym tematem – czemu do końca konsekwentnie zaprzeczał w mediach Michniewicz, zrażając do siebie kadrowiczów – dajmy już spokój. Po ludzku przykro, że tak to się potoczyło, bo osobiście jestem zwolennikiem selekcjonera-rodaka. Czytałem ostatnio ciekawe zestawienie głoszące, że nigdy w historii mistrzem świata nie została reprezentacja prowadzona przez zagranicznego trenera. My oczywiście walczymy o trochę bardziej przyziemne cele, ale mimo wszystko daje to do myślenia. Z punktu widzenia medialnego, zawodowego – też przykro. Czesław Michniewicz jak mało kto potrafił barwnie, ładnie, ciekawie opowiadać o piłce, czuje to, umie zrobić show, a nie zapominajmy w tym wszystkim, że futbol ma być przede wszystkim rozrywką. Trudniej o nią, gdy przed mikrofonem siada ktoś nastawiony tak jak Adam Nawałka, mówiący w taki sposób, by przypadkiem nie powiedzieć czegokolwiek.

Faktem jest, że teraz, gdy kurz jeszcze nie opadł, znacznie łatwiej będzie funkcjonować w tym naszym piekiełku zagranicznemu selekcjonerowi. Siłą rzeczy będzie nieco odcięty od tego medialnego „pi… dolnika”, nie będzie blokował dziennikarzy na Twitterze, bo nie wierzę już w powtórkę takich scen, jak tych z udziałem Leo Beenhakkera, który słuchając tłumaczonych na angielski przez rzeczniczkę Martę Alf artykułów z każdą minutą robił się na twarzy coraz bardziej
siny.

***

Dziś polska reprezentacja potrzebuje kogoś takiego, kim był Beenhakker w 2006 roku. Człowieka z trochę innego piłkarskiego świata, mającego na koncie sukcesy w największych zagranicznych klubach. Jeden z jego asystentów, Bogusław Kaczmarek, przed katarskim mundialem opowiadał mi, jak pojechali osłabieni na Euro 2008, bo z gry w kadrze zrezygnował Radosław Sobolewski. Radosław Sobolewski! To dobra ilustracja, jak zmieniła się polska drużyna narodowa. Jacy piłkarz dziś w niej grają, jakie kluby reprezentują. Teraz o takiego światowca, jakim był Beenhakker przed 16 laty, nieporównywalnie trudniej. Aktualnie reprezentanci mieli w swoich karierach styczność z absolutnie topowymi szkoleniowcami. Oczywiście – nie wszyscy, nawet nie większość, ale szatnia kadry oddycha dziś płucami swych liderów. Pula potencjalnych selekcjonerów, którzy byliby dla tych płuc dobrym tlenem, którzy uchodziliby za prawdziwy autorytet, którzy byliby z jeszcze lepszego albo przynajmniej porównywalnego do nich świata, jest ograniczona.

Na naszym rynku kogoś takiego nie widzę, może jedynie namiastkę takiego kandydata stanowiłby Jan Urban. Dlatego proces wyboru selekcjonera uważam dziś za tyleż szalenie istotny, co bardzo skomplikowany. Raz – że PZPN musi być na kogoś takiego stać. Dwa – ten ktoś musi być jeszcze zainteresowany pracą w Polsce i to może być nawet trudniejsze niż zorganizowanie funduszy.

***

Dobrze, że prezes Kulesza ma świadomość, że bez głębszego sięgnięcia do kieszeni ani rusz. Skoro przyszłoroczny budżet związku będzie rekordowy – 360 milionów złotych – to środki są i trzeba je mądrze wydać. Dlatego cieszą doniesienia, że PZPN chciałby w sztabie obok zagranicznego trenera dwóch polskich asystentów: jednego w okolicach trzydziestki, a drugiego w okolicach czterdziestki. Tak, by nie powtarzać błędów z najnowszej przeszłości. Selekcjonerzy – Nawałka, Brzęczek, Sousa – byli otoczeni wyłącznie swoimi zaufanymi ludźmi. Prawą ręką Michniewicza był Kamil Potrykus, czyli człowiek, któremu nie ujmuję kompetencji, ale nie zmienia to faktu, że nie ma nawet licencji trenerskiej.

Polska piłka nie miała z tego nic „na zaś”, nikt trenersko się w tych sztabach nie wychował. Postawię raczej mało kontrowersyjną tezę, że polskiej piłki na takie marnotrawienie czasu, doświadczeń, po prostu dziś nie stać. Sąsiedzi z Niemiec – jak wyliczał przed kilkoma dniami na „Weszło” nasz były redakcyjny kolega Michał Trela – mieli w dziejach 11 selekcjonerów, prawie wszyscy wcześniej mieli styczność z kadrą w innej roli. My jesteśmy właśnie w trakcie poszukiwania selekcjonera nr 12 w… XXI wieku.

***

Prezesowi Kuleszy życzę owocnych poszukiwań i dobrego wyboru. A trenerowi Michniewiczowi dziękuję za dobre chwile, momenty wzruszeń, bo jestem pewien, że to one – a nie pozasportowe aferki – po latach zostaną mi w głowie. Selekcjoner na odprawie przed meczem z Argentyną mówił do kadrowiczów: „W każdym z nas jest ten chłopiec z podwórka, który miał swoje marzenia, chciał jechać na mistrzostwa świata, miał swojego idola. Chciałbym, by w każdym z nas odezwał się ten mały Wojtek, mały Krycha, mały Grosik”. We mnie po meczu z Arabią odezwał się ten mały Maciek, który przez całe życie nie widział wcześniej zwycięstwa na mundialu, nie widział Polski wychodzącej z grupy. Tego, czy się to komuś podoba, czy nie, nikt już Michniewiczowi nie zabierze. Najpierw niech ktoś spróbuje powtórzyć. Oby szybciej niż za kolejnych 36 lat.


Fot. Łukasz Laskowski/PressFocus