Z drugiej strony. Kiedy nudzą się zabawki…

Sytuacja zdaje się zmieniać z godziny na godzinę, choć trudno zastosować proste, typowe dla areny walk, definicje atakujących i broniących. Wygląda na to bowiem, że tych pierwszych właściwie nie ma. Wszyscy znajdują się w roli obrońców, którym na sercu leży wyłącznie dobro klubu. Dobro, które należy wycenić na ciężkie miliony.

A to przecież dopiero początek, bo kto w Polsce widział klub na plusie? Czyli taki, który jest w stanie utrzymać się ze sprzedanych biletów na mecze (u siebie), z praw do transmisji telewizyjnych, z premii przynależnej z lokaty zajętej na koniec rozgrywek, z ekwiwalentu za występy w europejskich pucharach, wreszcie z pomniejszych reklam pomniejszych sponsorów. Otóż nikt nie widział, więc dlatego racją i warunkiem istnienia każdego klubu, uchodzącego za zawodowy, jest dofinansowanie. Albo na przykład ze źródeł miejskich, albo prywatnego biznesu, który – powiedzmy – rekompensuje to sobie promocją czy też umacnianiem własnej marki.

Patrząc z tej perspektywy, działanie w polskich warunkach jest dla tegoż biznesu dość ryzykowne. I sportowo, i marketingowo. Na swój sposób dowodzą tego przykłady z lat dawnych i dawniejszych, kiedy to w rodzimym futbolu funkcjonowały rozmaite efemerydy, w rodzaju – to tylko przykłady pierwsze z brzegu – Groclinu Grodzisk Wlkp., Varty Namysłów, Sokoła Pniewy (później Tychy) czy nawet Polonii Warszawy pod światłym przywództwem właściciela JW Construction, Józefa Wojciechowskiego. Tych klubów dzisiaj nie ma lub funkcjonują na obrzeżach piłki. Głównie dlatego, że albo kasy zabrakło, albo dostrzeżono brak sensu w dalszym jej wydawaniu, albo po prostu zabawka się znudziła…

W tym właśnie trzeba upatrywać wszelkiego rodzaju ryzyk dla ewentualnego nowego rozdania właścicielskiego w Wiśle, choć wygląda na to, że chwilowo nie ma dla takiego rozdania alternatywy.

Sprawa nie jest wprawdzie równoważna, ale podobnie jak Wisła, na sprzedaż jest piłkarski segment GKS-u Tychy. Nie tak markowy jak „Biała gwiazda”, ale przede wszystkim niezadłużony, wypłacalny, stabilny – wszystko z sprawą miasta. Tyle że – wiele na to wskazuje – i ono ma dość pompowania milionów w klubową piłkę, jako inwestycję z marnymi szansami na zbilansowanie się, nie mówiąc o zyskach; kiedykolwiek… I jak w przypadku Wisły, podobno są chętni na zakup, podobno z dużym zapleczem finansowym, podobno gotowi do dużych inwestycji. Podobno…

Co nie zmienia faktu, że oba te przypadki – i krakowski, i tyski – nieśmiało zdają się sugerować konieczność znajdowania dla polskiej piłki i ludzi, którzy w niej działają, nowych dróg funkcjonowania. Bardziej racjonalnych, mniej rozpasanych, a w sumie odpowiadających temu, co na co dzień widzimy na boiskach. I co tak boleśnie weryfikowane jest w rozgrywkach międzynarodowych.

UWAGA, CZYTELNICY!

Z powodu trudności organizacyjnych jednego z dystrybutorów prasy dziennik „Sport” nie we wszystkich dotychczasowych punktach sprzedaży będzie dostępny. Za kłopoty – mamy nadzieję, że przejściowe – naszych Czytelników przepraszamy.

GDZIE MOŻNA KUPIĆ „SPORT”?

„Sport” w niezmienionym nakładzie będzie dostępny w dobrze rozwiniętej sieci sprzedaży Kolportera i Garmondu, w salonikach prasowych, między innymi na dworcach i stacjach benzynowych, w dużych centrach handlowych i sklepach.