Z drugiej strony. Klaun kroczy na Olimp

Dogłębna arytmetyka wskazuje bowiem, że w wielkim finale zatriumfuje ktoś z lewej strony turniejowej drabinki, w zgodnej opinii ekspertów zdecydowanie mocniejszej. Urugwaj, Francja, Brazylia, Belgia – w tym kwartecie czaić się ma zwycięzca rosyjskiego festiwalu.

Jeśli bezkonkurencyjni okażą się tym razem „Canarinhos”, częściowo zapudrują paskudną plamę sprzed czterech lat. Nie trzeba przypominać, że jako gospodarze turnieju zostali wówczas upokorzeni w półfinale przez Niemców, przegrywając 1:7. Kilku piłkarzy, którzy pamiętają tamtą traumę z boiska, w brazylijskiej eskadrze występuje również dzisiaj. Nikt nie pytał, jak długo nawiedzały ich senne koszmary. Na początku na pewno co noc, później może nieznacznie rzadziej…

Neymar też nie spał spokojnie. Nie każdy jednak pamięta, że częścią tamtego blamażu nie był. Przeżywał wtedy osobisty dramat. Kiedy w Belo Horizonte niemiecki walec rozjeżdżał jego kolegów z zespołu, on siedział na inwalidzkim wózku pogrążony w bezkresnej rozpaczy. Cztery dni wcześniej, podczas ćwierćfinału z Kolumbią, rozbójnik Juan Zuniga brutalnym faulem mało nie zamknął jego kariery. Uderzenie kolanem w kręgosłup mogło zakończyć się tragicznie. Zdiagnozowano pękniecie trzeciego kręgu lędźwiowego. Lekarze orzekli, że trwałe kalectwo było kwestią centymetrów.

Czy gdyby nie tamto zdarzenie, Neymar byłby dzisiaj obiektem kpin? Miłośnicy najbardziej wymyślnych statystyk wyliczyli właśnie, że w trwającym mundialu brazylijski gwiazdor leżał na murawie aż 14 minut – wijąc się z bólu lub tylko pozorując cierpienie. Za każdym razem był to efekt mniej lub bardziej bezpardonowej interwencji rywala. Sęk w tym, że na telewizyjnych powtórkach aktorski talent poszkodowanego widać goły okiem.

Efekt jest zatem łatwy do przewidzenia – kibice na całym świecie zamiast Neymara hołubić, bezlitośnie go wyszydzają i nazywają zgodnie największym klaunem turnieju. Nikogo nie interesuje dzisiaj, jakie katusze przechodził w 2014 roku, gdy próbował złamać go na pół Zuniga. Tymczasem jeśli spojrzeć na temat szerzej, zachowanie lidera „Canarinhos” można jeśli nie usprawiedliwić, to przynajmniej zrozumieć. Bojąc się o swoje zdrowie, robi wszystko, by tym razem nikt nie wdeptał jego marzeń w murawę. I nie zagrodził mu drogi na futbolowy Olimp.

A na szczyt zostały już trzy kroki – tyle że najtrudniejsze z trudnych. Patrząc jeszcze raz na turniejową drabinkę, paradoksalnie najłatwiejsze zadanie czekać może Brazylię w finale. Najpierw trzeba pokonać nieobliczalną Belgię, a potem uzbrojonych po zęby Francuzów lub Urugwajczyków. Selekcjoner Tite, z domu katolik, modli się o to codziennie w rosyjskich świątyniach. Że to prawosławne cerkwie? Nie szkodzi. I tak jest o kilka długości przed dyrygentem francuskim, Didierem Deschampsem. Ten zerwał łączność z Bogiem wiele lat temu, gdy w katastrofie lotniczej stracił brata…