Z drugiej strony. Łatwiej oczyścić się z wielkich omyłek

Przez lata symbolem ekstraklasowej „szydery” było porównanie jakiegoś meczu do „Podbeskidzia takiego z Łęczną”.


Przez lata symbolem ekstraklasowej „szydery” było porównanie jakiegoś meczu do „Podbeskidzia takiego z Łęczną”. Klub z Lubelszczyzny póki co w elicie nie gra, bielszczanie do niej wrócili – już na nowym stadionie, jako stabilna miejska spółka, choć fakt faktem, że z bagażem niełatwych doświadczeń, którą wcale nie tak dawno musiała ratować nagła kroplówka z publicznego budżetu.

Wydarzenia z wczorajszego dnia przypomniały dobitnie, że futbol pod Klimczokiem nadal ma w sobie coś z przaśności, a już fakt, że jako pierwsza o zatrudnieniu Roberta Kasperczyka poinformowała internetowa witryna miasta, nie klubu, jest szczytem komunikacyjnego faux-pas.

I to w jaki sposób – tytułem „Górale mają nowego selekcjonera” (!), archiwalnym zdjęciem trenera, na którym dostrzec można w tle herby Rekordu i BKS-u, ale nie Podbeskidzia i przekręceniem w dodatku nazwiska jego poprzednika („Schedę po Krzysztofie Bredzie…”). Złośliwi mogliby rzec, że trudno było o dobitniejszą odpowiedź na pytanie, gdzie zapadają ważne dla klubu decyzje i dlaczego jest to ratusz, a zapewne w niewielkim stopniu zatrzeć to wrażenie mogły wypływające w mediach społecznościowych wpisy prezesa Bogdana Kłysa czy przewodniczącego miejskiej rady Janusza Okrzesika, przed laty szefa klubu współpracującego z Kasperczykiem .

Powrót Kasperczyka na Rychlińskiego to oczywiście żaden dowód na przebiegłość bielskich włodarzy, na fachowy wzrok dostrzegający w nim to, czego nie widzą inne kluby (żadne inne, od ponad 4 lat…). Jesteśmy raczej świadkami wyrazu bezsilności po fiasku poszukiwań trenera „z karuzeli”, który albo okazywał się na bielską kieszeń zbyt drogi, albo po prostu niezainteresowany taką posadą i podejmowaniem ryzyka podpisania się pod wielce prawdopodobnym spadkiem z ekstraklasy, zwłaszcza za niewygórowane jak na jej realia uposażenie.

O tym, czy Krzysztof Brede został zwolniony zbyt pochopnie, można by dyskutować długo i tej dyskusji nie zamknąłby nawet argument o jego przywiązaniu do filozofii futbolu nadto odważnej jak na potencjał zespołu. Chcącemu nie dzieje się krzywda, ale w całej tej historii trochę żal też samego Roberta Kasperczyka, który zamiast pomachać kapeluszem i ciupagą na jednym czy drugim benefisie bielskiej piłki, teraz z tą ciupagą ruszy na ekstraklasowe czołgi.

Futbol pod Klimczokiem nie ma szczególnie pięknej historii, ale Kasperczyk kartę zapisał jedną z najpiękniejszych: jako ten, który w jednym roku po bezbramkowym remisie z Motorem Lublin schodził do szatni w szczelnym kordonie ochroniarskich tarcz nad głową pełną czarnych myśli o spadku z I ligi, a w drugim roku świętował awans do ekstraklasy. To piękne wspomnienie – bo pomnik to zbyt mocne słowo – może ulecieć wiosną z kibicowskich umysłów w trymiga. Nie jest jednak oczywiście powiedziane, że tak się stanie, a jeśli Podbeskidzie przywróci do Kasperczyka do trenerskiego świata żywych z korzyścią dla obu stron, trzeba się będzie nisko bielskim włodarzom pokłonić.

Nowy-stary szkoleniowiec Podbeskidzia to fan Marka Hłaski. No to na koniec dwa cytaty z jego twórczości. Okolicznościowe, ale niech będzie, że bez kontekstu…
1. Raz w życiu pomyliły mi się kroki i od tego czasu chodzę krzywo.
2. Łatwiej oczyścić się z wielkich omyłek niż z drobnych świństw.

Prawda, że ładne?


Fot. Krzysztof Dzierżawa/PressFocus