Z drugiej strony. Lepiej mnożyć niż dzielić

Gdyby – całkowicie na roboczo – przyjąć, że stan zdobyczy punktowych poszczególnych klubów po 29. kolejkach rozgrywek ekstraklasy jest tożsamy z dorobkiem po 30. kolejkach i że jak w kilku poprzednich sezonach dokonujemy podziału punktów, to Jagiellonia Białystok miałaby ich 27, Lech Poznań i Legia Warszawa po 26, Górnik Zabrze 24, Wisła Płock 23, Korona Kielce i Wisła Kraków po 22, a Zagłębie Lubin 21. W tejże – nazwijmy ją – mistrzowskiej grupie, wystarczyłyby zatem dwie-trzy rundy, by kolejność była zupełnie inna. Ale podziału punktów nie będzie, zatem realna przewaga pierwszej obecnie Jagiellonii nad ósmym Zagłębiem (co do którego oczywiście jeszcze nie wiadomo, czy zmieści się w grupie walczącej o mistrzostwo), wynosząca 12 punktów, jest dystansem nie do odrobienia bądź do stracenia.

Powyższe słowa w żaden sposób nie świadczą o tęsknocie za „rajem podzielonym”. Przeciwnie, pośrednio ilustrują poziom absurdu, którego sięgaliśmy w minionych latach. Może i „produkt” – jak co niektórzy marketingowcy i biurokraci mówili o ekstraklasie – był dzięki temu bardziej atrakcyjny dla kibiców, bo podwyższał poziom adrenaliny, lecz w gruncie rzeczy działo się to z bardzo mocnym naciskiem na „może”. Jakość sportowa tegoż „produktu” była jaka była, czyli niska, a poczucie niesprawiedliwości, wywołane de facto odbieraniem punktów, wszechobecne.

Właśnie przed nami ostatnia kolejka tak zwanej rundy zasadniczej, czekamy na definitywne rozstrzygnięcie, kto znajdzie się w górnej, a kto w dolnej ósemce, a zastanawiamy się wyłącznie nad pokrętnością losów poszczególnych drużyn, z których jedna – Legia – sama ze sobą nie umie sobie poradzić, druga – Lech – miała pogonić trenera, trzecia – Jagiellonia – pozbawiona swojego guru Michała Probierza uchodziła za wielki personalny eksperyment, którego uosobieniem był Ireneusz Mamrot, czwarta – Górnik – uwzględniając skład, uchodziła za jednego z kandydatów do rozpaczliwej obrony przed spadkiem… Można byłoby na wszelkie sposoby drążyć dalej, aż do ostatniej Sandecji, zahaczając po drodze o Lechię, która ze względu na potencjał i zajmowane miejsce stanowi osobliwość samą w sobie.

Doprawdy jednak, lepiej nad tym wszystkim rozwodzić się w sportowo-organizacyjno-finansowo-psychologicznym kontekście, a nawet smucić się, że ostatnia kolejka będzie… pozbawiona VAR-u, aniżeli snuć po raz enty rozważania nad zasadnością, bądź nie, dzielenia wywalczonych na boisku punktów. Choć oczywiście trudno wykluczyć, że już po zakończeniu rozgrywek znajdzie się ktoś, komu będzie tego żal, bo coś tam stracił, czegoś nie odrobił, czegoś nie zyskał. Szczęśliwie jednak – od początku do końca sam sobie będzie winny, jeśli zapomniał o regule, że lepiej mnożyć dobra niż je dzielić.