Z drugiej strony. Między orderem a linczem

Starsi pamiętają tę gorycz doskonale. Długimi latami wyczekiwaliśmy przecież na upragniony, premierowy awans reprezentacji Polski do finałów mistrzostw Europy. Udało się dopiero w roku 2008, gdy od wyłonienia pierwszego triumfatora minęło już niemal pół wieku.

Nie każdy pamięta, że za wywalczenie awansu ówczesny selekcjoner, Leo Beenhakker, został odznaczony przez prezydenta kraju Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski. Za wybitne osiągnięcie w dziedzinie sportu. Dziś – nie do pomyślenia. Jerzy Brzęczek wie, że w przypadku promocji do finałów Euro 2020 orderu nikt mu do piersi nie przypnie. Za to brak awansu najpewniej oznaczał będzie dla niego publiczny lincz.

Taki stan rzeczy klarownie obrazuje, jak bardzo zmieniły się futbolowe realia na przestrzeni ostatniej dekady. To, co kiedyś było sukcesem, uległo swoistej erozji. Stało się powszednie. I z narodowego marzenia przeistoczyło się w zbiorowe roszczenie. Mamy zagrać w mistrzostwach Europy czwarty raz z rzędu i kropka. A jak nie – to się policzymy…

Mniej więcej w takim klimacie wracamy do Wiednia. Eliminacje kolejnego turnieju rangi mistrzowskiej rozpoczniemy w czwartek tam, gdzie zakończyliśmy kontynentalny czempionat przed blisko 11 laty. Pamiętny remis z Austrią 1:1 oznaczał wtedy de facto wygaśnięcie szans na wyjście z grupy. Od tamtej pory nie mierzyliśmy się z tym rywalem. Nadarza się zatem okazja do rewanżu, choćby tylko połowicznego.

Akurat Jerzy Brzęczek może nie pałać niepohamowaną żądzą odwetu, bo w 2008 roku nie był już kadrowiczem. Wie jednak, że przystępuje właśnie do najpoważniejszego egzaminu. Harce w Lidze Narodów? Były tylko niewinną przygrywką. Teraz nadchodzi czas odpowiedzi na fundamentalne pytanie: czy drużyną narodową dowodzi dzisiaj człowiek, który dobrze zrozumiał swoją rolę i zdążył nauczyć się selekcjonerskiej ogłady? Ostatnia jesień nie przyniosła w tej kwestii jednoznacznego rozstrzygnięcia. Wiosna musi to zrobić.

Dobra wiadomość dla biało-czerwonej eskadry jest przynajmniej jedna. W Wiedniu i okolicach nie pojawi się tym razem Howard Webb. Najmłodsi mogą nie pamiętać – to taki zły policjant, który w wolnych chwilach dmuchał z miną stalkera w gwizdek. Kiedyś w Polsce – w czasach łatwych orderów – każdy miał chęć nabić go znienacka na pal…