Z drugiej strony. Panowie, Polska patrzy

Lubię czasem pojechać sobie rowerem na „Skałkę”. Po drodze, na ścieżce łączącej Chorzów ze Świętochłowicami, mijam napis – pozwolicie, że cytować nie będę, choć wulgaryzmów akurat nie zawiera – przypominający o bliskości Wielkich Derbów Śląska między Ruchem a Górnikiem.


Praktycznie za każdym razem widząc go delikatnie uśmiechałem się i zastanawiałem nie tyle kiedy, ale czy w ogóle okaże się jeszcze w jakimś momencie aktualny. Moment nadszedł szybciej niż można się było spodziewać, choć niekoniecznie na gruncie wymarzonym przez kibiców „Niebieskich”, czyli ekstraklasowym, a „tylko” w Pucharze Polski. To i tak wielka sprawa, zważywszy na fakt, że niecałe 15 miesięcy temu chorzowianie przegrali z rezerwami Górnika w Mikulczycach mecz o III-ligowe punkty, w ataku wystawiając… bramkarza Jakuba Bieleckiego, bo będąc już pewni awansu walczyli jeszcze o jak najwyższą finansową premię z Pro Junior System.

Niecałe 3 lata temu zaś, co wspomina w dzisiejszym „Sporcie” kapitan Tomasz Foszmańczyk, grali z drugim zespołem Górnika przy Roosevelta i remis 2:2 uznali wtedy za cenny, a ja sam zapowiadając tamten mecz pisałem, że może to być pojedynek gołej d… z batem, bynajmniej nie widząc kandydata na oprawcę w chorzowianach.

Czas w futbolu płynie niesamowicie szybko i dziś wieczorem, po ponad 6 latach, znów będziemy świadkami prawdziwych Wielkich Derbów Śląska, w których oczywiście każdy inny scenariusz niż zwycięstwo Górnika będzie niespodzianką, ale trudno też odbierać Ruchowi jakiegoś procenta szans. Nie jest już III-ligowcem, a wiceliderem zaplecza ekstraklasy, w tym sezonie wygrał 5 z 9 meczów i jeśli miałby sprawić pucharową niespodziankę, to wydaje się, że moment ku temu jest niezły. Jest w solidnej dyspozycji, w tym roku przegrał na Cichej tylko raz, a wokół odwiecznego rywala są nieustanne zawirowania, „Torcida” publikuje oświadczenia, odchodzi prezes Szymanek, w końcówce okna kręci się transferowa karuzela i trener Gaul z pewnością będzie potrzebował czasu, by przebudować drużynę po kadrowej wymianie.

Z drugiej strony, dla społeczności Ruchu ten dzień może okazać się niesamowitą lekcją pokory, ile jeszcze sportowo brakuje mu do klubu, który ma swoje problemy – piłkarskie, finansowe, infrastrukturalne, związane z szeroko pojętym klimatem panującym wokół.

Wielkie Derby wracają do mainstreamu. Kolega podrzucił mi zdjęcie jednego z kolorowych magazynów z tygodniowym programem telewizyjnym, transmisja meczu Ruchu z Górnikiem zajawiona była nawet na okładce. Polska będzie patrzeć. Długo nawet nie brałem pod uwagę scenariusza, w myśl którego kibice Górnika będą mogli przyjechać na Cichą, ale tak faktycznie ma się stać. Dlatego życzyłbym sobie, by po ostatnim gwizdku jeszcze długo trwały dyskusje, ale o widowisku, a nie o czymś, co szokowało wokół.

Niech szokują efektowne oprawy, głośny doping i dobra gra, którą upłynnią też decyzje sędziowskie. Osobiście nie podoba mi się, że na sędziego tego spotkania wyznaczono Sebastiana Jarzębaka, którego brat, Piotr, był kilka lat temu (pierwszym) prezesem stowarzyszenia kibiców „Wielki Ruch”, bo budzi to niepotrzebne kontrowersje i dyskomfort.

Dyskomfort budzi też podejście nadawcy telewizyjnego do całego Pucharu Polski. Derby będą oczywiście transmitowane – trudno, by było inaczej – ale szereg innych meczów, na czele z widowiskiem, jakie stworzyły Stal Rzeszów z Koroną Kielce, odbył się przy zamkniętych drzwiach. Ani nie transmitował ich Polsat, ani jego internetowa platforma Polsat Box (znana z I ligi), ani też zgody na przeprowadzenie relacji własnym sumptem nie uzyskały kluby. Przedziwny i absolutnie niezrozumiały to sposób na budowanie renomy tych rozgrywek.

Brak transmisji z pewnością nie zmartwił drużyny… Podbeskidzia, która po kompromitacji w Rzeszowie (0:5) została wyrzucona za pucharową burtę przez III-ligową Lechię Zielona Góra, co przesądza o losie trenera Mirosława Smyły i końcu jego misji pod Klimczokiem. W przypadku dzisiejszych Wielkich Derbów takich epilogów nie przewidujemy. Niech po prostu się dzieje. Czekaliśmy ponad 6 lat, oby kolejna przerwa nie była tak długa. I oby okazało się, że czekać było warto.


Fot. Marcin Bulanda/PressFocus