Z drugiej strony. Podolski, a sprawa polska

 

Przyglądając się serialowi o transferze Lukasa Podolskiego do Górnika Zabrze – albo dokądkolwiek – przypomina mi się zwiedzanie przed kilku laty Kolonii, w towarzystwie zaprzyjaźnionego Niemca. Wskazywał on otóż wiele śladów po Podolskim w tym mieście, nie wyłączając apartamentu w ekskluzywnym budynku tuż nad Renem. Nie pamiętam już, czy ten apartament kosztował 5 czy 2 miliony euro (była o tym mowa), drogi w każdym razie był diabelnie, ale nie wybrzmiewała w tym zazdrość, lecz duma, że oto ma Kolonia tak wielkiego obywatela. Nie tylko gracza, także człowieka.

My z tej dumy też poniekąd czerpiemy. Zwłaszcza w Zabrzu, bo przecież Podolski nigdy nie ukrywał miłości do Górnika, a zainteresowanie wspomnianym serialem transferowym spotęgowane jest jego często niegdyś powtarzanymi deklaracjami, że na koniec kariery w Górniku zagra.
Być może istotnie zbliża się rozstrzygnięcie, swoisty epilog serialu, ale czy będzie on po myśli ludzi z Górnika, skoro na samo hasło, że Lukas kończy przygodę w Japonii, zareagowało kilka klubów z różnych stron świata? Takich, których finansowe zasoby są nieporównywalne do tego z Zabrza? I oto – pewnie niebawem – otrzymamy odpowiedź, czy już przeważy sentyment, czy jeszcze bardzo duże zwitki banknotów. Trudny wybór, nieprawdaż?

W tym wszystkim mogą jednak odegrać rolę zupełnie inne sprawy, w tym na przykład natury wizerunkowej. Wyobraźmy sobie, że Podolski kieruje się sercem, idzie do Górnika, a temu – z nim w składzie – nadal idzie jak po grudzie. W końcu na boisku jest jedenastu ludzi, a nie jeden. Poza granicami naszego kraju traktowano by to zapewne jako ciekawostkę, że ikona Kolonii i całego futbolu niemieckiego, wybitny napastnik, mistrz świata z 2014 roku, nie jest w stanie wydobyć swojego ukochanego klubu z marazmu. Ale to za granicą właśnie.

A co działoby się w Polsce? Byłoby zrozumienie, że jeden – niechby nawet wielki – gracz nie jest w stanie załatwić na boisku wszystkiego? Że dawno ma za sobą szczyt formy, bo i wiek słuszny? Byłaby sympatia, że tak wielki zawodnik robi wszystko, by nie tylko pomóc swojej drużynie w zdobywaniu punktów, lecz także swoim autorytetem i przykładem ciągnie zabrzańską – i nie tylko – młodzież ku wielkiej piłce? I tak dalej, i tym podobne… Może jednak (niestety) byłoby tak, że w Polsce, pełnej hejterów – zawodowych i półzawodowych – odreagowujących złośliwościami swoje zasmarkane życie, byłby Podolski zbierał ciosy raz za razem? Tu wyobraźnia może podpowiedzieć wszystko. A to szyderstwo za nieudany strzał lub za podanie. A to, że mówi nie czystą polszczyzną, lecz śląską gwarą. A to, że zdrajca ci on, bo nie grał dla Polski, tylko dla Niemiec. A to, że dla biznesu do Zabrza przybył, a nie z sentymentu; a w ogóle to ten sentyment tylko udaje…

Zapewne to wszystko nie dotykałoby go w klubach za morzami, za górami, za lasami, na przykład w Meksyku, na przykład w Malezji. Tam byłby wyłącznie legendą światowego futbolu, która ma pokazać ślady swojej świetności i bez wątpienia podnieść wartość marketingową klubu.
W głowie Podolskiego może się rodzić i takie pytanie: jaka rola miałaby mu być pisana na Roosevelta. Leku na całe zło? Ratownika? Mentora? Psychologa? Kapitana? Snajpera? I to wszystko w sytuacji, w której z Górnika regularnie, i niemal hurtowo, odchodzą co lepsi piłkarze, a ton nadają – z całym szacunkiem – Hiszpanie, którzy w swojej ojczyźnie nie przebili się z poziomu III ligi? Pytania łatwe, odpowiedzi bardzo trudne. Bo serce sercem, ale wizerunek wizerunkiem.

To dobry moment, by wrócić do wspomnianej na wstępie wizyty w Kolonii i raz jeszcze przypomnieć, że Podolski jest tam królem, symbolem, ikoną, a w sumie uwielbianą postacią pomnikową. Miałby ten wizerunek nadwerężać akurat w Polsce? I to z powodów wyłącznie sentymentalnych?