Z drugiej strony. Salut, Gospodin Czerczesow

Coś w rodzaju: „Melduję wykonanie zadania, panie pre…, pardon, panie trenerze”. Owo wyrażanie szacunku miało swoje źródło najprawdopodobniej w tym, że swego czasu obu tym panom było do siebie bardzo daleko, po prostu – uchodzili za ludzi ze sobą skonfliktowanych. Ale też umiejących w obliczu potrzeby, i gdy ojczyzna wzywała, stanąć w jednym szeregu.

Jak się dogadali, ich sprawa, ważne jest to, że owo dogadanie się przyniosło sympatyczne dla Rosjan skutki, choć oczywiście byliby oni o wiele bardziej szczęśliwi, gdyby to oni, a nie Chorwacja, zagrali w środę w półfinale z Anglią. Na (mało istotnym) marginesie: chyba rację miał Andrzej Juskowiak, jeden z telewizyjnych komentatorów sobotniego spotkania, że pewnym błędem Czerczesowa było to, że zdjął Dziubę z boiska w sytuacji, kiedy najważniejsze wydarzenia na boisku miały miejsce po stałych fragmentach gry, i kiedy ktoś taki – wielki i silny – jak Dziuba w powietrznej walce pod bramkami bardzo byłby się przydał. Inna sprawa, że nikt by o tym nie pamiętał, gdyby gospodarze mundialu lepiej egzekwowali rzuty karne.

Wracam jednak do Stanisława Czerczesowa, który zyskał w trakcie tych mistrzostw status wręcz pomnikowy; postaci, która na trwałe wejdzie do historii rosyjskiego futbolu. Bo to ktoś, kto nie tylko doprowadził reprezentację tego kraju do pierwszego ćwierćfinału, ale przede wszystkim ktoś, kto w ciągu mniej więcej trzech tygodni przywrócił swoim rodakom wiarę w możliwości rosyjskiego człowieka. Czy w tym kontekście warto wracać do tego, co tamtejsza prasa, a za nią kibice, myśleli o tych możliwościach przed mistrzostwami? Przynajmniej w piłkarskim wymiarze?

Czerczesow na swój sposób i nam jest bliski, bo przecież prowadził w sezonie 2015/16 Legię Warszawa,; bo chcąc nie chcąc pokazywał się na wszystkich ekstraklasowych stadionach w Polsce; bo często dawał dziennikarzom pożywkę, już do przekazu humorystycznego, już to krytycznego. W Legii wykonał swoje zadania, ale i tak odszedł. Okoliczności tego rozstania po dzień dzisiejszy budzą wątpliwości i emocje. Strona legijna tłumaczyła to tak, że wizje trenera i działaczy się rozmijały, więc nie było szans na dogadanie się. Kto wie, może i styl pracy rosyjskiego szkoleniowca, w połączeniu ze stylem zarządzania – powiedzmy, że dyktatorskim – nie podobał się samym piłkarzom. Swoją drogą, mówi się, że przed mistrzostwami Czerczesow okrutnie dawał rosyjskim zawodnikom w kość (z wiadomymi efektami), ale czy byłoby to – na dłuższą metę – do zaakceptowania na polskim gruncie, ze szczególnym uwzględnieniem ligowego? Nie pokuszę się nawet o próbę odpowiedzi.

W całym tym szerokim kontekście co najmniej zabawnie wyglądają spekulacje o objęciu przez tego szkoleniowca funkcji selekcjonera reprezentacji Polski. Po pierwsze dlatego, że uniósł się tak wysoko, jak jeszcze żaden trener reprezentacji Rosji. Po drugie, zarabia w tym charakterze blisko 3 mln euro i chociażby Zbigniew Boniek robił, co mógł, to tego typu aspiracji nie zaspokoi. Po trzecie wreszcie – mentalnie z wielkim trudem mieści się w polskim obyczaju, który raczej słabo przejmuje się kultem ciężkiej pracy. Aż tak ciężkiej.

No i jeszcze pozostaje ten pełen szacunku salut. Kto by się nań zdobył? I w jakich okolicznościach?