Z drugiej strony. Steven, co błysk wywołuje

Choć powoli dotyka mnie przesilenie tematem wyboru selekcjonera i niechybnie zbliża się moment, w którym zacznie mnie bardziej drażnić niż ciekawić, to w tym tygodniu na wieść o kandydaturze Stevena Gerrarda zaświeciły mi się oczy.


Może to tylko iluzja wywołana statusem jednego z bohaterów dzieciństwa doskonale pamiętanego z boiska – bohatera przez tym większe „B”, że część sukcesów święcił ramię w ramię z naszym Jerzym Dudkiem, a Liverpool był dla nas zespołem szczególnym – wtedy, gdy życie nie toczyło się jeszcze w internecie, a zachodni piłkarski świat nie znajdował się w takim stopniu na wyciągnięcie ręki, co dziś.

Naturalnie nie można wpadać w pułapkę i myśleć o Gerrardzie przez pryzmat piłkarza. Nie można przejść obojętnie obok kiepskiej 11-miesięcznej kadencji w Aston Villi, nawet wiedząc, jak dobrze poradził sobie wcześniej w Rangersach. To, jaki ma trenerski warsztat, zostawmy jednak na razie na boku, zwłaszcza że w kontekście posady selekcjonera ma on nieco inne znaczenie niż w pracy klubowej.

Domyślam się, że tak jak mnie zaświeciły się oczy, tak pewien błysk mógłby pojawić się też u naszych reprezentantów. Nie wierzę, by wśród nich był ktokolwiek – największej gwiazdy nie wyłączając – na kim pojawienie się takiej persony nie robiłoby wrażenia. Kojarzę słowa Jana Bednarka, który latem zmieniał klub. Odchodząc z Southampton miał różne opcje, w grze był West Ham, wybór padł na Aston Villę. Dlaczego? Przeważyło, że na WhatsAppie odezwał się do niego Steven Gerrard. „Dzwoni do ciebie legenda piłki nożnej – nie, że klubu, Anglii. Większość ludzi na świecie wie, kto to jest” – emocjonował się.

Może właśnie tego, trenera z wielkim autorytetem, otoczonego solidnym sztabem szkoleniowym, potrzebują dziś kadrowicze, na co dzień egzystujący przecież w zupełnie innych futbolowych realiach niż te gwarantowane przez nieobecną na poważnych rynkach polską myśl szkoleniową. PZPN w komunikacie o końcu współpracy z Czesławem Michniewiczem obwieszczał, że nowy selekcjoner musi poprawić wizerunek drużyny narodowej i odbudować zaufanie kibiców. Gerrard na dzień dobry gwarantowałby spełnienie tych warunków, a to, co potem, leżałoby już w jego rękach.

Dla prezesa Cezarego Kuleszy, mającego mówić o nowym selekcjonerze „po pierwsze charyzma!”, byłby to kolejny nieoczywisty trenerski wybór w życiu działacza. Przy zachowaniu wszelkich proporcji – kiedyś jak królika z kapelusza wyciągnął do Jagiellonii Białystok takich szkoleniowców jak Tomasz Hajto czy Ireneusz Mamrot.
Mimo wszystko, trudno wyobrazić sobie, by Gerrard przystał na propozycję z PZPN. Z Aston Villą nadal wiąże go kontrakt, ważny jeszcze przez 1,5 roku, o wartość 5 milionów funtów na sezon. Trudno wyobrazić sobie, że poświęci się Polsce, jak trzeba – w weekend pojedzie na stadion do Częstochowy czy Legnicy, nie myśląc o innej, lepszej piłkarskiej krainie, w której docelowo siebie widzi. Musiałby siebie tam widzieć kiedyś, kiedyś, za kilka lat, a nie teraz, już, nazajutrz. W przypadku Paulo Bento i Vladimira Petkovicia takiego ryzyka raczej nie ma, a na pewno byłoby nieporównywalnie mniejsze. Byłby to wybór mniej szalony, bardziej z rozsądku, skoro mowa o personach, które na pracy w roli selekcjonera zjadły zęby, prowadząc silniejsze reprezentacje niż Polska.

Za niecałe dwa tygodnie, po posiedzeniu zarządu PZPN, wszystko ma być jasne. Do meczu z Czechami zostało okrągłych 70 dni, do pierwszego zgrupowania – jeszcze mniej, nie mówiąc już o rozesłaniu powołań. Czas ucieka – również na to, by zagraniczny szkoleniowiec, nieznający jeszcze dobrze naszej kadry, był w stanie ocenić, w jakim stopniu drużyna wymaga przebudowy, uwolnienia się od pewnych nazwisk albo przydzielenia im innej roli.

Obok w „Sporcie” piszemy o Spezii z Serie A, która – na to wygląda – będzie miała w składzie pięciu Polaków. Za 5 milionów euro z Wenecji ma wykupić Przemysława Wiśniewskiego. Wiśniewski jest uważany za czołowego stopera Serie B, markę na tym rynku ugruntował sobie także Przemysław Szymiński. Nie wspominam o dwóch Przemysławach z sympatii i śląskiej solidarności– ale dlatego, że nikt nawet nie zająknął się o nich w kontekście powołania do reprezentacji, podczas gdy grający w tej samej lidze i z różnym skutkiem Kamil Glik nadal ma status lidera defensywy drużyny narodowej. To tylko jeden z drobnych dowodów na to, że następca Michniewicza będzie miał nad czym myśleć.

Aha; a kto od tej zimy nie będzie kibicował Spezii, ten trąba!


Fot. PressFocus