Z drugiej strony. Ta trójka z przodu

To, że Bundesliga stawia wysokie wymagania, jest truizmem. To, że nasz obrońca jest w stanie im sprostać, budzi… żal. Ten żal bierze się z jednej strony z przekonania, że skoro tak wiele wciąż jest w stanie dać czołowemu klubowi niemieckiemu, to i równie wiele mógłby dać polskiej kadrze. I gdyby sam z niej nie zrezygnował, trudno byłoby przypuszczać, że w rychłej perspektywie zrezygnowałby z niego Jerzy Brzęczek. Z drugiej strony, pojawia się… bezsilny żal egzystencjalny wynikający z tego, że czas tak szybko ucieka. Ten akurat żal jest powszechny, przypisany każdemu z nas. Tyle tylko, że w piłce biegnie on szybciej, a już kiedy pojawia się trójka z przodu, to wręcz wariuje.

No a tylu czołowych, wybitnych czy też wybijających się polskich piłkarzy ma już tę trójkę z przodu, że nieuchronnie powtarza się pytanie o następców, o ich potencjał, a w sumie o to, czy polska piłka w wydaniu reprezentacyjnym będzie w stanie nawiązać do tego, czego dokonało stopniowo schodzące z boiska pokolenie. Czyli pokolenie m.in. Łukasza Piszczka.

Kadra bez niego to też kadra zubożona o jednego Ślązaka. Takiego typowego Ślązaka, który przedkładał zamiłowanie – połączone z szacunkiem – do roboty ponad zamiłowanie do zabawy, który nie zasłynął z oratorskich (nie mówiąc o np. o śpiewaczych) talentów, który w karierze zaliczył tyle klubów, że da się je policzyć na palcach jednej ręki, który wolał raczej kulisy niż główną scenę i domowy mir niż… ściankę reklamową i światło fleszy. Chciałoby się rzec, że lepiej czuł się na drugim planie, no ale teraz wyobraźmy sobie tę kadrę w minionych latach bez niego. Nie da się napisać, że był pierwszorzędnym aktorem drugiemu planu, bo jednak był pierwszorzędnym – na pierwszym planie. Tyle że bez towarzyszącego temu blichtru.

To są osobowości, których nie da się nie lubić i nie cenić. I których nieobecność będziemy dostrzegali. Tym bardziej trzeba mieć nadzieję, że oficjalne i uroczyste pożegnanie Łukasza Piszczka z kadrą – kiedykolwiek nastąpi – odbędzie z należytymi honorami.