Z drugiej strony. Winy odkupione?

Podnieśliśmy się po klęsce w Brukseli, wywożąc cenny punkt z Rotterdamu. Mogło być jeszcze lepiej, mogliśmy odnieść pierwszą w historii wyjazdową wygraną z „Oranje”, ale patrząc na końcówkę sobotniego spotkania, trzeba się cieszyć z tego, co jest, czyli z jednego punktu.


Po pierwsze, przed spotkaniem z Holendrami wynik 2:2 wzięlibyśmy w ciemno – patrząc na to, co stało się w konfrontacji z Belgami.

Po drugie, osiągnęliśmy niezły wynik z rozpędzoną w ostatnim czasie ekipą Louisa van Gaala bez naszego asa Roberta Lewandowskiego, którego selekcjoner Czesław Michniewicz postanowił oszczędzić. Dodatkowo swoją szansę dostał na środku obrony tyszanin Jakub Kiwior i pokazał, że przyszłość przed nim.

Po trzecie, to też w kontekście Kiwiora i grającego od pierwszej minuty Nicoli Zalewskiego – cokolwiek by mówić o Michniewiczu, stara się odmienić oblicze tej kadry poprzez dawanie szansy takim właśnie nieopierzonym graczom. W tej grupie jest też oczywiście Szymon Żurkowski, który zagrał kolejne spotkanie w kadrze, wchodząc na boisko w drugiej połowie. Zmiana pokoleniowa w naszej reprezentacji jest nieunikniona, a wymienieni mogą wkrótce stanowić o jej sile. Oby tak było. To plus pracy Michniewicza, który przecież wcześniej z powodzeniem prowadził młodzieżówkę.

Czy to jednak znaczy, że winy za łomot w Brukseli są odkupione? Nic z tych rzeczy. Super że biało-czerwoni zdołali się podnieść i postawić silnej Holandii, ale do celu, jakim jest choćby utrzymanie się w Dywizji A Ligi Narodów na kolejną edycję, jeszcze całkiem daleka droga. Na razie jesteśmy w jej połowie z dorobkiem 4 punktów i mając za sobą wyjazdowe gry z wymagającymi ekipami z Beneluksu.

Żeby było jeszcze lepiej, teraz trzeba się zrewanżować Belgom za ostatnią klęskę 1:6. Okazja do tego już we wtorek w Warszawie. Piłkarze nieraz po przegranych spotkaniach mówią, że już zaraz, następnego dnia, chcieliby zagrać kolejny mecz, żeby się odkuć, żeby odkupić swoje winy. No to teraz będzie ku temu nadarzająca się okazja. Trzeba jednak zagrać tak, jak w pierwszych 50 minutach na Stadionie de Kuip. Czy nasz zespół stać na pokonanie Belgii? Jeślibyśmy w to nie wierzyli, to nie byłoby nawet co wybierać się już za niespełna pół roku na mundial, gdzie poprzeczka będzie zawieszona jeszcze wyżej.

Stare piłkarskie porzekadło mówi, że lepiej przegrać raz wysoko, jak przykładowo ostatnio w Brukseli, niż kilka razy po 0:1. To prawda, ale też trzeba zdobywać punkty w kolejnych grach, jak w Rotterdamie. Celem na najbliższe miesiące jest – po pierwsze – przygotowanie się do mistrzostw świata i do tego, że w nich wreszcie wyjść z grupy, ale też utrzymać się w Lidze Narodów. Tutaj żadnych półśrodków nie ma, a zielona murawa wszystko zweryfikuje.

Ta kolejna weryfikacja już w Warszawie. Oby jeszcze bardziej udana niż po spotkaniu z Holandią. Ewentualny sukces z pewnymi swego „Czerwonymi Diabłami” napędzi nasz zespół przed ostatnimi wrześniowymi grami w Nations League i doda pewności siebie zawodnikom, co w kontekście MŚ jest nie do przecenienia. Nasz gra ma jednak wyglądać, tak jak w starciu z „Oranje”, a nie wcześniej w stolicy Belgii.


Fot. Paweł Andrachiewicz / PressFocus