Z drugiej strony. Wynik ponad wszystko

To bardzo dobrze, że jedynego gola w meczu z Albanią nie strzelił Robert Lewandowski.


We wcześniejszych zwycięskich (poza San Marino) meczach biało-czerwonych napastnik Bayernu Monachium wpisywał się na listę zdobywców bramek. Teraz wyręczył go Karol Świderski i z punktu widzenia naszej drużyny narodowej to dobry znak. Po pierwsze – okazało się, że „Lewy” ma wartościowych partnerów w ataku, a reprezentacja Polski zmienników na niezłym poziomie. Po drugie – może malkontenci przestaną w końcu biadolić, że Polska do finałów mistrzostw Europy, czy świata, zawsze wdrapuje się na plecach Lewandowskiego.

Powiedzmy sobie uczciwie, że wtorkowy spektakl w Tiranie nie był porywający. Rzekłbym, że przeciętny, a momentami nawet słaby. Statystyki są wielce wymowne, po jednym celnym strzale z obu stron, każdy z zespołów oddał dwa niecelne uderzenia, rzuty rożne 4:1 na naszą korzyść. I tyle.

Mimo to nie zgadzam się ze Zbigniewem Bońkiem (przedstawiać chyba nie trzeba), że „Takie spotkania można grać bez trenera”. Tak jak daleki jestem od zachwytów nad grą naszej reprezentacji we wtorkowym meczu w stolicy Albanii, tak samo daleki jestem od potępiania ich w czambuł. W ostatecznym rozrachunku liczy się bowiem tylko WYNIK, z niego rozliczany jest selekcjoner i nikt tego nie zmieni.

Reszta to tylko mało istotny dodatek, chociaż wszyscy wolelibyśmy, by nasza reprezentacja grała efektownie, ładnie dla oka i skutecznie. Ale podobno w życiu nie można mieć wszystkiego. Słynny Franz Beckenbauer (czy młodzi kibice wiedzą, kto to taki?), gdy był piłkarzem Bayernu Monachium, po kiepskim, ale zwycięskim meczu swojej drużyny cierpko zauważył: „Wolę wygrać mecz w katastrofalnym stylu niż przegrać go w znakomitym”. Nic dodać, nic ująć.

Nie będę wystawiał cenzurek naszym reprezentantom, zrobił to już mój redakcyjny kolega, chociaż – przyznaję bez bicia – nie pod wszystkimi ocenami bym się podpisał. Poza tym obowiązuje niepisana zasada, że zwycięzców się nie sądzi. Za kilka tygodni szczegóły spotkania z Albanią wyparują z naszej głowy, bo liczy się tylko co przed nami, a nie za nami.

Jesteśmy teraz w komfortowej sytuacji i wydaje się, że w marszu do finałów mistrzostw świata może nas zatrzymać tylko… karabin maszynowy. Nie zgadzam się jednak z opiniami, że przed pojedynkami z Andorą i Węgrami nie mamy powodów, by czymkolwiek się przejmować. Widziałem już bowiem w futbolu tyle karkołomnych rozwiązań, że wolę dmuchać na zimne.

Jedno jest pewne, w potyczce z Węgrami nasi reprezentanci muszą zagrać o niebo lepiej niż we wtorek z Albanią, jeżeli chcą uniknąć nocnych koszmarów. Jeżeli na finiszu eliminacji biało-czerwoni spartaczą robotę, nie zamieniłbym się z Paulo Sousą za całą whisky Irlandii. Jest bowiem takie powiedzenie – jeżeli nie zadbasz o własne interesy, ludzie pomogą ci tylko przy spuszczaniu trumny do grobu.


Fot. Pawel Andrachiewicz/PressFocus